MMA PLNajnowszeBohaterowie„Wszyscy muzycy to wojownicy”? Miles Davis na bokserskim odwyku

„Wszyscy muzycy to wojownicy”? Miles Davis na bokserskim odwyku

Miles Davis jest dla muzyki jazzowej tym, kim Fiodor Emelianenko jest dla MMA. Geniusz trąbki na początku lat 50’ przegrywał walkę z nałogiem i musiał wziąć się za siebie, by nie przedawkować jak wiele ówczesnych gwiazd. W zwycięstwie nad heroiną pomogła mu… bokserska pasja.

Foto: pintrest.com, Zdjęcie: Baron Wolman

Muzyka, imprezy, alkohol, papierosy i coraz powszechniejsze narkotyki – tak wyglądały realia imprezowych Stanów Zjednoczonych w połowie XX wieku. Każdy muzyk grający dla publiczności musiał mierzyć się z samym sobą, by nie popaść w nałóg. Szczególnie tak wybijający się jazzman jak Miles Davis. Kolejne koncerty, kolejne kobiety, kolejni przyjaciele do kieliszka i do heroiny – to wszystko sprawiło, że młody muzyczny prospekt gdzieś się zagubił. Na szczęście Davis miał coś, co go interesowało, co było odskocznią od imprezowego stylu życia. Zawsze podziwiał bokserów, którzy byli bohaterami czarnej społeczności i wzorem dla młodzieży. Chciał choć trochę być jednym z nich. Tylko jak to zrobić, będąc ciągle naćpanym?

O pomoc zwrócił się do swojego przyjaciela, Bobby’ego McQuillena, który był świetnym zawodnikiem. Z czasem zajął się szlifowaniem młodych bokserskich diamentów. Miles Davis zapytał go o wspólne treningi, trener miał się zastanowić. Gdy w 1952 roku muzyk przyszedł do niego po gali bokserskiej, McQuillen wyrzucił go z szatni. Davis był naćpany. Znany muzyk jazzowy wszędzie przyjmowany z otwartymi ramionami, witany chlebem, solą, whisky i heroiną dostał symboliczny „policzek”. To było jego życiowym przełomem.

Davis zainspirowany był brylującym w tym czasie Sugarem Rayem Robinsonem. Jazzman opisywał swojego idola w autobiografii:

Nie dość, że świetnie walczył, to jeszcze miał klasę i zachował kurewską czystość. Na zdjęciach w gazetach wyglądał jak członek śmietanki towarzyskiej, wysiadał z limuzyn z pięknymi kobietami, odpicowany, ale podczas treningu żadna baba nie wisiała mu u ramion, a na ring wchodził bez śladu uśmiechu, zachowywał powagę. Uznałem, że skoro stać go na taką dyscyplinę, to mnie też, postanowiłem: „Też taki będę”.

2 lata po wyrzuceniu Davisa z szatni Bobby’ego McQuillena, muzyk wyszedł na prostą i w końcu mógł trenować z przyjacielem. Boks, teraz również jako czynna pasja, stał się jego sensem życia zaraz po muzyce jazzowej. Grał, osiągał wielkie sukcesy, ale świat heroiny już go nie przyciągał. Jego antidotum były powroty na sale treningową, w której nie ma miejsca na oszołomienie, słabość do heroiny. Zachował swój buntowniczy charakter, ale mierzył się z samym sobą. Już nie uciekał w używki . Jak sam przyznawał, był „wspaniałym muzykiem, który chciał zostać bokserem”.

Muzyk tworzył, grał i wracał na treningi. Inspirował go świat szlachetnych pojedynków na pięści, jego natchnieniem byli bokserzy oraz ich różne style. Jazz był dla niego polem walki tak jak dla jego idoli polem walki był ring. Mógł przedawkować przed trzydziestką. Zmienił swój styl życia i został legendą jazzu. Zmarł w 1991 roku przeżywszy 65 lat pozostawiając po sobie najlepsze jazzowe utwory i interpretacje.

 

Źródła:

Boxinginsider.com

„Miles. Autobiografia”, Miles Davis, Quincy Troupe

thesweetscience.com

wyborcza.pl

rp.pl

Scrolluj dalej, albo kliknij tutaj,
by obejrzeć kolejny wpis