Grzegorz Sobieszek: Macfityzacja sportów walki, czyli jak zrobić z siebie idiotę w 3 sekundy
Jako osoba związana ze sportami walki od dobrych kilkunastu lat, obserwuję od pewnego czasu niepokojące zjawisko, które umownie i na potrzeby tego wpisu nazwałem „macfityzacją” środowiska fighterskiego. Dla tych którzy ostatnie kilka lat spędzili w amazońskim buszu- McFit to globalna marka popularnych siłowni sieciowych. Co rozumiem przez to określenie? Nie chodzi mi wcale o globalizację, fitness sieciówki, wielkie koncerny i światowe spiski kosmitów, którzy chcą zawładnąć umysłami wyznawców kreatyny. Choć swoją drogą to też jest temat na ciekawy wpis. Sportowa globalizacja oczywiście, nie kosmici. Tak naprawdę w tym wpisie chodzi mi o człowieka, a konkretnie o jego podejście do sportów walki. Precyzując- o jego roszczeniowe podejście. Tę roszczeniowość obserwowałem kiedyś tylko w sieciowych siłowniach i klubach fitness dla korpoludków, teraz niestety zaczyna być wszechobecna.
W dawnych dawnych czasach, no dajmy na to, na początku lat dwutysięcznych, było zupełnie inaczej. Bo jak wszyscy wiemy – KURŁA KIEDYŚ TO BYŁO, A TERAZ TO NIE JEST! No więc było tak… Przychodziłeś do klubu sportów walki jeśli chciałeś być mega twardzielem i zaimponować dziewczynie, zdobyć uznanie na osiedlu, nauczyć się walczyć i bronić, albo cokolwiek. Wcale nie było łatwo klub znaleźć, w takiej Warszawie np. klubów Muay Thai było JEDEN. Przypominam, że internet wyglądał wtedy zupełnie inaczej.
No ale załóżmy, miałeś to szczęście i zobaczyłeś plakat na mieście, albo zaprowadził Cie kolega z ośki. Poszedłeś podjarany do jedynego gymu w Twoim mieście. Dam sobie rękę uciąć, że klub ten mieścił się w śmierdzącej piwnicy, albo w wynajmowanej na godziny (po godzinach) sali gimnastycznej lokalnej szkoły. Szkoła lata świetności miała za sobą, choć w sumie to nie jestem pewien czy wspomniana świetność kiedykolwiek miała miejsce, a sala gimnastyczna była trzy razy gorsza niż szkoła. Piwnica na bank nigdy nie miała żadnych lat świetności, od początku była po prostu piwnicą. Prysznic był jeden i nie działał, bo w kabinie za pożółkłą zasłonką miejscowy wuefista schował kozła do skoków z oderwanymi nogami, 40 spleśniałych materaców i 13 pozostałości z piłek lekarskich. Dziewczyny przebierały się z chłopkami w jednej szatni. Tak chciałoby się napisać, ale to nieprawda, bo dziewczyn na treningach prawie nie było.
Trener to z reguły był stary karateka (opcjonalnie judoka) i jak mu się coś nie podobało, to zaznajamiał Cię z tym za pomocą mocnego rzutu na klepkę podłogową lub nagłym kopem w tył nogi. Trenera kajecik decydował czy możesz trenować czy nie, a biada Ci jak się spóźniałeś z opłatami za treningi czwarty miesiąc z rzędu. Oj biada! Starsi koledzy patrzyli na młodego jak na mięso armatnie, które z ochotą rozszarpią na pierwszych sparingach. Nie do pomyślenia był fakt powiedzenia do trenera na „ty”. Mówiło się „trenerze”. Nikomu do głowy nie przyszło napisać skargę na trenera, gdy na spontanicznym sparingu uczył moresu miejscowego wirażkę, który ciut się zapomniał w słowach. Uczył, trzeba to przyznać, skutecznie. Nikt nie pisał donosu jak trener będący pod wpływem, z główki tłumaczył ratownikowi na basenie, że zaczepianie go na zajęciach z jego grupą podopiecznych nie ma najmniejszego sensu.
Nikt nie sprawdzał czy klub ma ubezpieczenie OC i czy trener może użyć jego wizerunku i danych osobowych. RODO nie istniało. Nikt nie pisał recenzji na FB, że w klubie ćwiczą (UWAGA SKANDAL!) spoceni ludzie. Na jednej sali ćwiczyli antyterroryści i chłopaki z miasta. Tarcze klubowe śmierdziały bardziej, niż zapomniana na tydzień i szczelnie zamknięta torba treningowa. Innymi słowy, było zupełnie inaczej niż teraz. Czy to znaczy, że było lepiej? Absolutnie nie. Teraz jest lepiej i łatwiej. Klubów jest więcej, są lepiej zorganizowane i oferują lepsze warunki. Mamy większy wybór, dzięki internetowi możemy łatwiej sprawdzić do kogo trafiamy na zajęciach, a trener który postrzeli kursanta na zajęciach samoobrony musi się liczyć z konsekwencjami. Jeśli chcesz trenować z niespełnionym wojskowym który znęca się nad uczniami, na bank znajdziesz takiego trenera. Chcesz z trenerem jarać lolki i żalić się, że zostawiła Cię dziewczyna, takiego też znajdziesz. Do wyboru do koloru! Jak zarazisz się grzybicą, to możesz klub obsmarować w sieci, a jak znokautują Cię na pierwszym treningu, napisać donos do lokalnej prasy. Mimo tego, że teraz jest lepiej i wcale nie gloryfikuję starych czasów, są rzeczy które mi się w głowie nie mieszczą, a niestety obecnie mają miejsce:
– wydanie polecenia trenerowi żeby mówił do Ciebie „na Pan” (fakt)
– napisanie skargi do klubu, że trener „prowadzi wyczerpujące treningi” (fakt)
– powiedzenie do trenera „ej ty masz jakieś rękawice mi dać?” (fakt)
– napisanie skargi, że w klubie „ćwiczą spoceni ludzie” (fakt)
– powiedzenie trenerowi, że to „ty jesteś od tego żeby posprzątać sprzęt po moim treningu” (fakt)
– napisanie donosu na trenera, że „podnosi głos na uczniów i krzyczy podczas wykonywania ćwiczeń” (fakt)
– uskarżanie się, że „w damskiej szatni jest tylko jedno lustro i jedna suszarka” (fakt)
– powiedzenie do trenera „nie ty decydujesz kiedy ja ćwiczę” i przerywanie jego wypowiedzi podczas instruktażu (fakt)
– obrażanie i poniżanie dziewczyn pracujących na recepcji na rozmaite sposoby (fakt)
– napisanie skargi „trener sparuje z uczniami” (fakt)
– popchnięcie trenera podczas zajęć (fakt) Tak na marginesie, jak chcesz popełnić samobójstwo to rzuć się pod pociąg, będzie mniej bolało.
– napisanie skargi, że w męskiej łazience „są tylko cztery prysznice i na podłodze w łaźni jest woda” (fakt)
– pomiatanie kucharkami na obozie sportowym, bo przyjechał „wielki pan z Warszawy” (fakt)
– przyjście na trening i odmawianie wykonania jakiegokolwiek(!) ćwiczenia (fakt)
– grożenie sprawą w sądzie, jak na sparingu Muay Thai złamali Ci nos (fakt)
To tylko niewielka część z rzeczy o których wiem z własnego doświadczenia. Prowadzenie klubu to nie jest bułka z masłem- uwierz. Moda na sporty walki sprawia, że trafiają do nas coraz to lepsze ananaski, którzy w starych czasach baliby się nawet zaparkować furę w okolicy gymu. My jako trenerzy i właściciele klubów płacimy swoją cenę za coraz większą popularność SW. Przychodzą do nas na sale roszczeniowe dupki z przysłowiowego MacFita i myślą, że wszystko im się należy, bo oni to są dyrektorami. Trener to ma dokoła nich skakać, mówić im „na Pan”, sprzątać po nich sprzęt i kłaniać im się w pas. Przecież oni kupili karnet i im się należy!!! Nóż się w kieszeni otwiera. Zanim zrobisz z siebie idiotę i zażądasz od trenera, żeby mówił do Ciebie na „Pan” i po tobie sprzątał, przypomnij sobie ten tekst.
Żyją jeszcze na świecie ludzie którzy pamiętają, że to trenerowi kłaniało się w pas, mówiło do niego tylko w jeden sposób i z pełnym szacunkiem: „trenerze” nawet jeśli był niewiele od nas starszy. Sprzęt treningowy samemu się po sobie sprzątało, a jak wchodziło się na salę to mówiło się wszystkim eleganckie „cześć” i podawało rękę. Nie pomiatało się pracownikami klubu, bo inaczej zawodnicy wycierali tobą podłogę na sparingach. Pamiętaj o tym, że sporty walki to nie jest świat korporacyjnych standardów, a przynajmniej jeszcze(!) nie jest. To, że jeździsz Porsche, masz dyrektorskie stanowisko i trwonisz hajs rodziców, chodzisz w dobrych graniakach i zarabiasz miliony monet, w naszym świecie niewiele znaczy, bo te rzeczy i tak zostawiasz przed klubem. W naszym świecie liczy się to jakim jesteś sportowcem i człowiekiem. Nie bądź więc roszczeniowym dupkiem i nie zrób z siebie idioty w trzy sekundy.
Na zdjęciu autor tekstu bierze „prysznic” na podłodze w kiblu, w jednym z bardziej znanych tajskich gymów. W tych mniej znanych prysznica, ani toalety nie ma. Autor nie wystawił klubowi negatywnej recenzji i bardzo się cieszył, że lokalny trener zechciał się podzielić swoją wiedzą.