ULTIMATE COMBAT 8 – RETRIBUTION 30 listopada 2003 roku odbyła się w Chippenham w Wielkiej Brytanii ósma już zawodowa gala MMA pod nazwą Ultimate Combat. Podczas czwartej edycji walczył nawet sam Dan Severn. Impreza miała miejsce w dość sporym centrum sportowym, a walki odbywały sie w jednej z największych klatek na świecie. W programie przewidzianych było 14 profesjonalnych walk oraz jedna wg przepisów semi-professional (tylko jedna pięciominutowa runda, 90 sekund limitu czasu w parterze, tam też brak uderzeń na głowę, poza tym: brak łokci, skrętówek, kolanka w stójce tylko na korpus) w której zmierzyły się kobiety. Przepisy profesjonalne są dość podobne do przepisów UFC – zabronione są kolanka i kopnięcia na głowę kiedy jeden z przeciwników znajduje się w parterze. Łokcie i uderzenia na głowę w stójce i na ziemi, wszystkie rzuty czy sprowadzenia, oraz wszelkie chwyty kończące są dozwolone. W przypadku „przerwy dla lekarza”, kiedy ten stwierdzi, że zawodnik może kontynuować, walkę wznawia się w stójce – trochę nieszczęśliwe, moim zdaniem, rozwiązanie. Walki maja standardowo dwie pięciominutowe rundy, mecze oznaczone jako „superfights” mają ponadto dodatkową rundę overtime, trwającą 2 minuty. Walki o tytuł brytyjski mają 3 rundy po 5 min, a walki o tytuł mistrza świata trwają 5 x 5 minut. Tak więc, w najgorszym wypadku, obejrzałbym 168 minut walk, a gdzie przerwy między rundami, gdzie opóźnienia i przerwy przewidziane w programie! Padłbym na twarz, jak nic. Na szczęście, tylko dwie potyczki zakończyły się decyzją sędziów a i one nie budziły kontrowersji. Sytuacja lekko niezręczna miała miejsce między Tomem Blackedge’m i Evertem Fyett’em (light-heavyweight world title qualifier). Na początku niewiele się działo, później Anglik wyjątkowo niezdarnie usiłował wejść w nogi Holendra, a ten, nie myśląc wiele, posłał mu pięknego soccer kicka – plaśnięcie słychać było w całej hali! Blackedge padł na plecy i zaraz zaczął protestować. Walkę uznano za No Contest, ale ja uważam, że powinna toczyć się dalej – kopnięcie Fyetta, wydaje mi się, trafiło jeszcze zanim jego przeciwnik dotknął maty ręką czy kolanem. Poza tym można było zobaczyć naprawdę szeroki wachlarz sposobów kończących walkę. W ciągu całej gali sędzia wznawiał pojedynki w stójce na środku octagonu chyba tylko dwa razy (nie licząc półprofesjonalnego meczu kobiet) – raz po interwencji lekarza i raz w związku z faktem, że w klinczu przy siatce nic się nie działo. Oprawa, czyli ring girls, ring announcer, wejścia zawodników, nagłośnienie, muzyczka – może nie jak w Pride, ale naprawdę porządne – każdy fighter miał swój kawałek, było dużo dymu, itp. Poza tym, zapowiadający, choć wyglądał, jak alfons, znał sie na rzeczy i nieraz na bieżąco komentował, wyjaśniał co mniej obeznanym pewne techniki, odruchy, itp. Po siedmiu walkach do klatki wszedł Damien Riccio (przedtem spotkałem go z jego ekipą – w barze – pewnie się najazdu Graciech bali, he, he– zdawał się być miłym gościem!) i udzielił nieciekawego wywiadu – opowiadał całą zadymę z Robinem Gracie, łącznie z tym, że go dwa razy oklepał i że Robin jest „bitch” i nie chce o nim słyszeć. Wszystko już było. Na koniec wyzwał nikogo innego tylko samego Royce’a do walki bez zasad, rund, limitu czasu, rękawic, itp. Walka miałaby się odbyć na Ultimate Combat w Anglii, bo to neutralny grunt, itp. Aha – i mieliby się tłuc za darmo, bo to o honor chodzi… Coś mi jednak mówi, że pan Gracie oleje Riccio, który niejako na jego grzbiecie by się pewnie do Pride’a chciał dostać. Przypomina mi się też mała akcja, która miała miejsce podczas pojedynku Matt Ewin vs Sol Gilbert. W ogóle była to walka, która wśród publiczności wzbudziła ogromne emocje, zwłaszcza u kilku panienek, które ni stąd ni zowąd posprzeczały się z ekipą Riccio – całego zajścia nie widziałem, nie wiem, kto winien, ale zapowiadający groził przerwaniem walki, ktoś gdzieś biegł, ktoś krzyczał, ale w końcu się uspokoiło. Ostre emocje w ringu zaczęły się jeszcze przed meczem zapowiadanym, jako brytyjski superfight w kategorii middleweight – Gilbert – były zawodowy bokser z 14 letnim doświadczeniem, dotąd niepokonany w MMA rozbójnik noszący ksywkę „Zero Tolerance” chciał chyba wystraszyć Ewina tym, że się na niego pcha – wynikła z tego krótka afera, którą uciął sędzia. Sama walka była jednak jednostronna – Matt szybko sprowadził Sola do parteru, wkrótce przeszedł mu gardę, dosiadł, zaczął naprawdę solidnie tłuc, a gdy Gilbert się obrócił na brzuch, zadusił go mata leao. Mogłem coś pominąć, bo wiele czasu minęło, po drodze, w czasie pojedynku, ta zadyma, itp. Tym niemniej, to były kluczowe momenty. Matt Ewin, student Marka Weira, pokazał się z naprawdę dobrej strony, bo choć jego przeciwnik miał już prawie 2 lata doświadczenia w bjj i z początku zdawało się, że dobrze się broni – Matt nie dał mu szans – w pełni kontrolował sytuację, techniki były wykonywane ciasno, nie dałoby się między zawodników szpilki włożyć. Dość ciekawą, choć nie na najwyższym poziomie walką w kategorii welterweight, była ta między Markiem Spencerem (Anglia) i Sami Berikiem (Turcja). Mark kilkakrotnie atakował z gardy, niestety nieudanie, co wykorzystał Berik i wykonał kilka slamów. W końcu jednak Anglikowi udało się zapiąć trójkąta i Turek musiał odklepać. Mick Broster (Anglia) wygrał z Enrique Anton (Hiszpania) decyzją sędziów – jak najbardziej słuszną, choć i Enrique miał kilka dogodnych sytuacji, których nie potrafił wykorzystać. Trochę jakby mu brakowało wiary w siebie, może też kondycji. James Thompson „The Collosus” już od momentu wejścia do klatki śledził wzrokiem Marc’a Goddarda, jak tygrys swoją ofiarę. Walka w kategorii ciężkiej, ale Goddard wyglądał jak maleństwo przy Thompsonie. Ten też ruszył od razu na przeciwnika, jak pociąg i zaczął lać. Po chwili Goddard był przy siatce, kilka sekund później na ziemi – Collosus cały czas mocno bił – wiele ciosów dochodziło celu. W 18 sekundzie pierwszej rundy sędzia przerwał egzekucję. Marc jeszcze dłuższą chwilę leżał na macie i dochodził do siebie. Aż strach pomyśleć jak 18 sekund potrafi być bolesne! Szybkie i efektowne KO, drugie, tym razem bezdyskusyjne, zwycięstwo Thompsona nad Goddardem. Kolejny pojedynek – półfinał na drodze do tytułu mistrza swiata wagi lekkiej, odbył sie między Ianem Butlinem z Anglii i Kimem Hovgaardem z Danii. Ian to bardzo doświadczony bokser, dotąd z rekordem 4-0 w MMA. Jednak Hovgaard, trzykrotny mistrz Danii w submission wrestlingu, nie dał się zaskoczyć i już w pierwszej rundzie zakończył walkę skrętówką – w pewnym momencie – kiedy Kim przekładał lewą nogę Anglika na swoją prawą stronę – Butlin próbował wstać, ale nadział się na piękna pedaladę i już po chwili klepał. Następna walka, to wyżej opisana potyczka Toma Blackedge’a i Everta Fyetta (light – heavyweight world title qualifier), w związku z zastosowaniem niedozwolonej techniki uznana za niebyłą. Kolejny pojedynek – Dave Butlin (Anglia) vs Greg Loughrin (Irlandia Płn.). Niestety, nie pamietam za bardzo jej przebiegu, poza tym, że Loughin był cały czas w tarapatach. Wg sherdoga odklepał po 3 minutach i 57 sekundach pierwszej rundy (trójkąt). Następnie odbyła się walka pań. Ładna Dina Van Den Hooven z Holandii (Shooto Holland – trenuje pod Martinem De Jongiem w Tatsujin Gym) spotkała się z Kelli Salone z Anglii. Kelli była ring girl na UC5 i tak jej się spodobało, że zaczęła wojować. Jest zawodową kolarką (górską), ćwiczy pod Markiem Weirem i reprezentuje Team… XFUK. Dina szybko sprowadziła Kelli do parteru i stąd kontrolowała sytuację, zmieniając pozycję i próbując kończyć walkę przed czasem, m. in. balachą. Jako że walkę rozgrywano wg przepisów półprofesjonalnych, po 90 sekundach, wznowiono ją w stójce. Tu Dina nadziała się na gilotynę, która, zdawało się, może zakończyc pojedynek (Angielka aż unosiła Holenderkę!), ale wytrzymała do gongu kończącego walkę. Decyzją sędziów, jak najbardziej słuszną, wygrała Dina Van Den Hooven. Kolejna potyczka, kolejny półfinał na drodze do mistrzostwa świata w wadze lekkiej, odbył się między Markiem Wilsonem (doświadczony bokser i judoka) a Patem Carrem (mistrz judo, wygrywał już superfighty w UC). Walka niestety dość nudna i całkiem jednostronna – Wilson sprowadził Carra do parteru i tam trzymał go w bocznej przez całą rundę. Do drugiej Carr nie wyszedł, bo w pierwszej, prawdopodobnie upadając, doznał kontuzji ręki. Rafles Larose (Holandia) vs Javier Garcia (Hiszpania) (european superfight – welterweight) to, niestety, następna walka, której kompletnie nie pamiętam. Wygrał Larose przez poddanie w 46 sekundzie drugiej rundy. Lars Besand (Dania) pokonał Stephano Meneghala z Włoch (european superfight – middleweight), kiedy ten poddał się po upływie jednej minuty overtime (Besand miał dosiad i czysto uderzał). Besand pokazał się tu jako zawodnik potrafiący ładnie kontrolować przeciwnika. Włochowi trzeba za to oddac, że wielokrotnie udanie uciekał z opresji. W końcówce zabrakło już pewnie sił i serca. Aż trudno mi uwierzyć, że Lars tylko zremisował z opisywanym wyżej Solem Gilbertem… Thomas Duffin (Irlandia Płn, uczeń Davida Pattersona) pokonał Marka Collinsa w kolejnym european superfight w kategorii middleweight przez mata leao w 2,06 pierwszej rundy. Niestety również nie pamiętam przebiegu tego pojedynku. Następnie odbyła się walka (light – heavyweight world title qualifier) na którą długo czekałem, bo chciałem zobaczyć Damiena Riccio w akcji. No i mam mieszane uczucia. Nie ma wątpliwości, że cały niemal czas dominował nad ogromnym i bardzo groźnie wyglądającym Rubenem Vasquezem (ten ostatni przypomina spasionego Silvę!), ale zdawało się, że Hiszpan albo jest nie w formie, albo jest po prostu… Dość przeciętnym zawodnikiem. Kompletnie nic nie robił w klinczu przy siatce, gdzie toczyła się większość tej nie zawsze ciekawej walki. Riccio chociaż cały czas napierał i zadawał stompy w stylu Marco Ruasa – kilka z nich wyraźnie zabolało Rubena. Ponadto Vasquez łatwo pozwalał sobie zachodzić za plecy, a będąc w zagrożonej pozycji niewiele (o ile cokolwiek) robił, żeby się z niej wydostać. Parokrotnie się zdarzyło, że to Damien był w opałach, ale bez problemu zmieniał pozycję na bardziej korzystną dla siebie. W dogrywce, Riccio kolejny raz zaszedł za plecy, wpiął haki, wyprostował Hiszpana i zakończył walkę mata leao. Trzeba Francuzowi oddac, że ma wolę walki (czego zdawało się tego wieczoru brakować całej ekipie S.H.O.O.T. Espana – a przecież Vasquez dotąd odniósł tylko jedną porażkę – nie odklepał mimo złamanej ręki!), potrafi przytomnie sklinczować (po jednym z ciosów ugięły się pod nim nogi) w stylu Tito Ortiza, umie wyjść z niedogodnej pozycji, itp. Pytanie co by było, gdyby walczył z kimś naprawdę obytym w walce w parterze? A nawet w stójce, w której to, podczas wymian, górą bywał Ruben Vasquez (siła niedźwiedzia – 11 kilogramów cięższy od Riccio). Zawodnicy pokroju Arony, Silvy czy Liddella by go najzwyczajniej w świecie zdemolowali. W razie czego stawiam na Royce’a! Kolejną walkę stoczyli opisywani wyżej Matt Ewin i Sol „Zero Tolerance” Gilbert – który miał na końcu potężnie poobijaną twarz. Ostatnią walką wieczoru był pojedynek o pas mistrzowski kategorii welterweight między doświadczonym Walijczykiem Paulem „Hands of Stone” Jenkinsem a czarnym pasem bjj, reprezentującym zespół Nova Uniao, Brazylijczykiem Fabrizio Nascimento. Jako że impreza odbywała się niedaleko „granicy” walijskiej, Jenkinsowi, mistrzowi swojego kraju w kickboxingu i mistrzowi Wielkiej Brytanii Ultimate Combat, publiczność zgotowała owacyjne przyjęcie. Nascimento przywitano znacznie mniej ciepło, ale obyło się bez gwizdów i buczenia. Łatwo się domyślic, że Fabrizio od razu spróbował obalenia, co mu się z resztą udało, ale jednak gdzieś po drodze nadział się na kolanko, bo mocno krwawił z nosa. Na ziemi zgrabnie kontrolował przeciwnika, ale nie udało mu się go skończyc w pierwszej rundzie – Jenkins ładnie uwolnił się z dźwigni na nogę. W pewnym momencie sędzia przerwał nawet walkę, ze względu na krwawienie Brazylijczyka, ale ponieważ wtedy, o ile pamiętam, i tak toczyła się ona w stójce, nie zmieniło to jej przebiegu. W drugiej rundzie, Fabrizio trochę nieudanie wszedł w nogi – atak był mocno sygnalizowany – ale poszedł do przodu i w końcu udało mu się obalić Paula przy siatce. Wkrótce, będąc w gardzie Walijczyka, Nascimento zaatakował dźwignią na nogę i Jenkins odklepał. Z tego, co ja widziałem, był to sprytnie załozony klucz na stopę, wbrew temu, co twierdzą na sherdogu (skrętówka). Dekoracji i wręczenia pasa (biały, wykończny ponoć szczerym złotem!) nie widziałem, bo trzeba już było gnać do domu. Tak więc, po pięciu godzinach, zakończyła się ósma już edycja Ultimate Combat. Gala naprawdę udana, wiele ciekawych akcji, szeroki przekrój stylów, zakończeń, a także jakości zawodników. I choć siedziałem na twardej ławeczce, nie miałem forsy na piwo (kupiłem koszulkę Vitamins & Minerals, he, he), a imprezie daleko do poziomu i rozmachu Pride czy UFC, fantastycznie się bawiłem. Adrenalina jest niesamowita, zupełnie nie ma porównania z oglądaniem na komputerze czy nawet na żywo w TV. Naprawdę warto było jechać pół dnia w jedną stronę, zwłaszcza, że bilet nie był, jak na Wielką Brytanię, drogi – 20 funtów (tyle, co koszulka – sic!). 27 marca 2004 kolejna edycja – na pewno się na nią wybiorę, bo naprawdę warto! ULTIMATE COMBAT 8 – RETRIBUTION – wyniki: - Billy
Harris pokonał Steven Milward – mata leao, 2r. - Mark
Spenna pokonał Sami Berik – trójkąt, 1r. - Mick
Broster pokonał Enrique Anton – decyzja sedziów po dwóch rundach i dwuminutowej dogrywce - James
Thompson pokonał Mark Goddard – KO, 1r. - Kim
Hovgaard pokonał Ian Butlin – skrętówka, 1r. - Evert
Fyett vs Tom Blackedge – No Contest (kopnięcie przeciwnika znajdującego sie w parterze) - Dave
Butlin pokonał Greg Loughrin – trójkąt, 1r. (???) - Dina
Van Den Hooven pokonała Kelli Salone – decyzja sędziów po jednej pięciominutowej rundzie - Mark
Wilson pokonał Pat Carr – kontuzja ręki po 1r. - Rafles
Larose pokonał Javier Garcia – poddanie, 2 r. (???) - Lars
Besand pokonał Stephano Meneghal – poddanie – uderzenia w parterze, dogrywka. - Thomas
Duffin pokonał Mark Collins – mata leao, 1r. - Damien
Riccio pokonał Ruben Vasquez – mata leao, dogrywka - Matt
Ewin pokonał Sol Gilbert – mata leao, 1r. - Fabrizio
Nascimento pokonał Paul Jenkins – klucz na stopę, 2r.
ULTIMATE COMBAT 8 – RETRIBUTION 30 listopada 2003 roku odbyła się w Chippenham w Wielkiej Brytanii ósma już zawodowa gala MMA pod nazwą Ultimate Combat. Podczas czwartej edycji walczył nawet sam Dan Severn. Impreza miała miejsce w dość sporym centrum sportowym, a walki odbywały sie w jednej z największych klatek na świecie. W programie przewidzianych było 14 profesjonalnych walk oraz jedna wg przepisów semi-professional (tylko jedna pięciominutowa runda, 90 sekund limitu czasu w parterze, tam też brak uderzeń na głowę, poza tym: brak łokci, skrętówek, kolanka w stójce tylko na korpus) w której zmierzyły się kobiety. Przepisy profesjonalne są dość podobne do przepisów UFC – zabronione są kolanka i kopnięcia na głowę kiedy jeden z przeciwników znajduje się w parterze. Łokcie i uderzenia na głowę w stójce i na ziemi, wszystkie rzuty czy sprowadzenia, oraz wszelkie chwyty kończące są dozwolone. W przypadku „przerwy dla lekarza”, kiedy ten stwierdzi, że zawodnik może kontynuować, walkę wznawia się w stójce – trochę nieszczęśliwe, moim zdaniem, rozwiązanie. Walki maja standardowo dwie pięciominutowe rundy, mecze oznaczone jako „superfights” mają ponadto dodatkową rundę overtime, trwającą 2 minuty. Walki o tytuł brytyjski mają 3 rundy po 5 min, a walki o tytuł mistrza świata trwają 5 x 5 minut. Tak więc, w najgorszym wypadku, obejrzałbym 168 minut walk, a gdzie przerwy między rundami, gdzie opóźnienia i przerwy przewidziane w programie! Padłbym na twarz, jak nic. Na szczęście, tylko dwie potyczki zakończyły się decyzją sędziów a i one nie budziły kontrowersji. Sytuacja lekko niezręczna miała miejsce między Tomem Blackedge’m i Evertem Fyett’em (light-heavyweight world title qualifier). Na początku niewiele się działo, później Anglik wyjątkowo niezdarnie usiłował wejść w nogi Holendra, a ten, nie myśląc wiele, posłał mu pięknego soccer kicka – plaśnięcie słychać było w całej hali! Blackedge padł na plecy i zaraz zaczął protestować. Walkę uznano za No Contest, ale ja uważam, że powinna toczyć się dalej – kopnięcie Fyetta, wydaje mi się, trafiło jeszcze zanim jego przeciwnik dotknął maty ręką czy kolanem. Poza tym można było zobaczyć naprawdę szeroki wachlarz sposobów kończących walkę. W ciągu całej gali sędzia wznawiał pojedynki w stójce na środku octagonu chyba tylko dwa razy (nie licząc półprofesjonalnego meczu kobiet) – raz po interwencji lekarza i raz w związku z faktem, że w klinczu przy siatce nic się nie działo. Oprawa, czyli ring girls, ring announcer, wejścia zawodników, nagłośnienie, muzyczka – może nie jak w Pride, ale naprawdę porządne – każdy fighter miał swój kawałek, było dużo dymu, itp. Poza tym, zapowiadający, choć wyglądał, jak alfons, znał sie na rzeczy i nieraz na bieżąco komentował, wyjaśniał co mniej obeznanym pewne techniki, odruchy, itp. Po siedmiu walkach do klatki wszedł Damien Riccio (przedtem spotkałem go z jego ekipą – w barze – pewnie się najazdu Graciech bali, he, he– zdawał się być miłym gościem!) i udzielił nieciekawego wywiadu – opowiadał całą zadymę z Robinem Gracie, łącznie z tym, że go dwa razy oklepał i że Robin jest „bitch” i nie chce o nim słyszeć. Wszystko już było. Na koniec wyzwał nikogo innego tylko samego Royce’a do walki bez zasad, rund, limitu czasu, rękawic, itp. Walka miałaby się odbyć na Ultimate Combat w Anglii, bo to neutralny grunt, itp. Aha – i mieliby się tłuc za darmo, bo to o honor chodzi… Coś mi jednak mówi, że pan Gracie oleje Riccio, który niejako na jego grzbiecie by się pewnie do Pride’a chciał dostać. Przypomina mi się też mała akcja, która miała miejsce podczas pojedynku Matt Ewin vs Sol Gilbert. W ogóle była to walka, która wśród publiczności wzbudziła ogromne emocje, zwłaszcza u kilku panienek, które ni stąd ni zowąd posprzeczały się z ekipą Riccio – całego zajścia nie widziałem, nie wiem, kto winien, ale zapowiadający groził przerwaniem walki, ktoś gdzieś biegł, ktoś krzyczał, ale w końcu się uspokoiło. Ostre emocje w ringu zaczęły się jeszcze przed meczem zapowiadanym, jako brytyjski superfight w kategorii middleweight – Gilbert – były zawodowy bokser z 14 letnim doświadczeniem, dotąd niepokonany w MMA rozbójnik noszący ksywkę „Zero Tolerance” chciał chyba wystraszyć Ewina tym, że się na niego pcha – wynikła z tego krótka afera, którą uciął sędzia. Sama walka była jednak jednostronna – Matt szybko sprowadził Sola do parteru, wkrótce przeszedł mu gardę, dosiadł, zaczął naprawdę solidnie tłuc, a gdy Gilbert się obrócił na brzuch, zadusił go mata leao. Mogłem coś pominąć, bo wiele czasu minęło, po drodze, w czasie pojedynku, ta zadyma, itp. Tym niemniej, to były kluczowe momenty. Matt Ewin, student Marka Weira, pokazał się z naprawdę dobrej strony, bo choć jego przeciwnik miał już prawie 2 lata doświadczenia w bjj i z początku zdawało się, że dobrze się broni – Matt nie dał mu szans – w pełni kontrolował sytuację, techniki były wykonywane ciasno, nie dałoby się między zawodników szpilki włożyć. Dość ciekawą, choć nie na najwyższym poziomie walką w kategorii welterweight, była ta między Markiem Spencerem (Anglia) i Sami Berikiem (Turcja). Mark kilkakrotnie atakował z gardy, niestety nieudanie, co wykorzystał Berik i wykonał kilka slamów. W końcu jednak Anglikowi udało się zapiąć trójkąta i Turek musiał odklepać. Mick Broster (Anglia) wygrał z Enrique Anton (Hiszpania) decyzją sędziów – jak najbardziej słuszną, choć i Enrique miał kilka dogodnych sytuacji, których nie potrafił wykorzystać. Trochę jakby mu brakowało wiary w siebie, może też kondycji. James Thompson „The Collosus” już od momentu wejścia do klatki śledził wzrokiem Marc’a Goddarda, jak tygrys swoją ofiarę. Walka w kategorii ciężkiej, ale Goddard wyglądał jak maleństwo przy Thompsonie. Ten też ruszył od razu na przeciwnika, jak pociąg i zaczął lać. Po chwili Goddard był przy siatce, kilka sekund później na ziemi – Collosus cały czas mocno bił – wiele ciosów dochodziło celu. W 18 sekundzie pierwszej rundy sędzia przerwał egzekucję. Marc jeszcze dłuższą chwilę leżał na macie i dochodził do siebie. Aż strach pomyśleć jak 18 sekund potrafi być bolesne! Szybkie i efektowne KO, drugie, tym razem bezdyskusyjne, zwycięstwo Thompsona nad Goddardem. Kolejny pojedynek – półfinał na drodze do tytułu mistrza swiata wagi lekkiej, odbył sie między Ianem Butlinem z Anglii i Kimem Hovgaardem z Danii. Ian to bardzo doświadczony bokser, dotąd z rekordem 4-0 w MMA. Jednak Hovgaard, trzykrotny mistrz Danii w submission wrestlingu, nie dał się zaskoczyć i już w pierwszej rundzie zakończył walkę skrętówką – w pewnym momencie – kiedy Kim przekładał lewą nogę Anglika na swoją prawą stronę – Butlin próbował wstać, ale nadział się na piękna pedaladę i już po chwili klepał. Następna walka, to wyżej opisana potyczka Toma Blackedge’a i Everta Fyetta (light – heavyweight world title qualifier), w związku z zastosowaniem niedozwolonej techniki uznana za niebyłą. Kolejny pojedynek – Dave Butlin (Anglia) vs Greg Loughrin (Irlandia Płn.). Niestety, nie pamietam za bardzo jej przebiegu, poza tym, że Loughin był cały czas w tarapatach. Wg sherdoga odklepał po 3 minutach i 57 sekundach pierwszej rundy (trójkąt). Następnie odbyła się walka pań. Ładna Dina Van Den Hooven z Holandii (Shooto Holland – trenuje pod Martinem De Jongiem w Tatsujin Gym) spotkała się z Kelli Salone z Anglii. Kelli była ring girl na UC5 i tak jej się spodobało, że zaczęła wojować. Jest zawodową kolarką (górską), ćwiczy pod Markiem Weirem i reprezentuje Team… XFUK. Dina szybko sprowadziła Kelli do parteru i stąd kontrolowała sytuację, zmieniając pozycję i próbując kończyć walkę przed czasem, m. in. balachą. Jako że walkę rozgrywano wg przepisów półprofesjonalnych, po 90 sekundach, wznowiono ją w stójce. Tu Dina nadziała się na gilotynę, która, zdawało się, może zakończyc pojedynek (Angielka aż unosiła Holenderkę!), ale wytrzymała do gongu kończącego walkę. Decyzją sędziów, jak najbardziej słuszną, wygrała Dina Van Den Hooven. Kolejna potyczka, kolejny półfinał na drodze do mistrzostwa świata w wadze lekkiej, odbył się między Markiem Wilsonem (doświadczony bokser i judoka) a Patem Carrem (mistrz judo, wygrywał już superfighty w UC). Walka niestety dość nudna i całkiem jednostronna – Wilson sprowadził Carra do parteru i tam trzymał go w bocznej przez całą rundę. Do drugiej Carr nie wyszedł, bo w pierwszej, prawdopodobnie upadając, doznał kontuzji ręki. Rafles Larose (Holandia) vs Javier Garcia (Hiszpania) (european superfight – welterweight) to, niestety, następna walka, której kompletnie nie pamiętam. Wygrał Larose przez poddanie w 46 sekundzie drugiej rundy. Lars Besand (Dania) pokonał Stephano Meneghala z Włoch (european superfight – middleweight), kiedy ten poddał się po upływie jednej minuty overtime (Besand miał dosiad i czysto uderzał). Besand pokazał się tu jako zawodnik potrafiący ładnie kontrolować przeciwnika. Włochowi trzeba za to oddac, że wielokrotnie udanie uciekał z opresji. W końcówce zabrakło już pewnie sił i serca. Aż trudno mi uwierzyć, że Lars tylko zremisował z opisywanym wyżej Solem Gilbertem… Thomas Duffin (Irlandia Płn, uczeń Davida Pattersona) pokonał Marka Collinsa w kolejnym european superfight w kategorii middleweight przez mata leao w 2,06 pierwszej rundy. Niestety również nie pamiętam przebiegu tego pojedynku. Następnie odbyła się walka (light – heavyweight world title qualifier) na którą długo czekałem, bo chciałem zobaczyć Damiena Riccio w akcji. No i mam mieszane uczucia. Nie ma wątpliwości, że cały niemal czas dominował nad ogromnym i bardzo groźnie wyglądającym Rubenem Vasquezem (ten ostatni przypomina spasionego Silvę!), ale zdawało się, że Hiszpan albo jest nie w formie, albo jest po prostu… Dość przeciętnym zawodnikiem. Kompletnie nic nie robił w klinczu przy siatce, gdzie toczyła się większość tej nie zawsze ciekawej walki. Riccio chociaż cały czas napierał i zadawał stompy w stylu Marco Ruasa – kilka z nich wyraźnie zabolało Rubena. Ponadto Vasquez łatwo pozwalał sobie zachodzić za plecy, a będąc w zagrożonej pozycji niewiele (o ile cokolwiek) robił, żeby się z niej wydostać. Parokrotnie się zdarzyło, że to Damien był w opałach, ale bez problemu zmieniał pozycję na bardziej korzystną dla siebie. W dogrywce, Riccio kolejny raz zaszedł za plecy, wpiął haki, wyprostował Hiszpana i zakończył walkę mata leao. Trzeba Francuzowi oddac, że ma wolę walki (czego zdawało się tego wieczoru brakować całej ekipie S.H.O.O.T. Espana – a przecież Vasquez dotąd odniósł tylko jedną porażkę – nie odklepał mimo złamanej ręki!), potrafi przytomnie sklinczować (po jednym z ciosów ugięły się pod nim nogi) w stylu Tito Ortiza, umie wyjść z niedogodnej pozycji, itp. Pytanie co by było, gdyby walczył z kimś naprawdę obytym w walce w parterze? A nawet w stójce, w której to, podczas wymian, górą bywał Ruben Vasquez (siła niedźwiedzia – 11 kilogramów cięższy od Riccio). Zawodnicy pokroju Arony, Silvy czy Liddella by go najzwyczajniej w świecie zdemolowali. W razie czego stawiam na Royce’a! Kolejną walkę stoczyli opisywani wyżej Matt Ewin i Sol „Zero Tolerance” Gilbert – który miał na końcu potężnie poobijaną twarz. Ostatnią walką wieczoru był pojedynek o pas mistrzowski kategorii welterweight między doświadczonym Walijczykiem Paulem „Hands of Stone” Jenkinsem a czarnym pasem bjj, reprezentującym zespół Nova Uniao, Brazylijczykiem Fabrizio Nascimento. Jako że impreza odbywała się niedaleko „granicy” walijskiej, Jenkinsowi, mistrzowi swojego kraju w kickboxingu i mistrzowi Wielkiej Brytanii Ultimate Combat, publiczność zgotowała owacyjne przyjęcie. Nascimento przywitano znacznie mniej ciepło, ale obyło się bez gwizdów i buczenia. Łatwo się domyślic, że Fabrizio od razu spróbował obalenia, co mu się z resztą udało, ale jednak gdzieś po drodze nadział się na kolanko, bo mocno krwawił z nosa. Na ziemi zgrabnie kontrolował przeciwnika, ale nie udało mu się go skończyc w pierwszej rundzie – Jenkins ładnie uwolnił się z dźwigni na nogę. W pewnym momencie sędzia przerwał nawet walkę, ze względu na krwawienie Brazylijczyka, ale ponieważ wtedy, o ile pamiętam, i tak toczyła się ona w stójce, nie zmieniło to jej przebiegu. W drugiej rundzie, Fabrizio trochę nieudanie wszedł w nogi – atak był mocno sygnalizowany – ale poszedł do przodu i w końcu udało mu się obalić Paula przy siatce. Wkrótce, będąc w gardzie Walijczyka, Nascimento zaatakował dźwignią na nogę i Jenkins odklepał. Z tego, co ja widziałem, był to sprytnie załozony klucz na stopę, wbrew temu, co twierdzą na sherdogu (skrętówka). Dekoracji i wręczenia pasa (biały, wykończny ponoć szczerym złotem!) nie widziałem, bo trzeba już było gnać do domu. Tak więc, po pięciu godzinach, zakończyła się ósma już edycja Ultimate Combat. Gala naprawdę udana, wiele ciekawych akcji, szeroki przekrój stylów, zakończeń, a także jakości zawodników. I choć siedziałem na twardej ławeczce, nie miałem forsy na piwo (kupiłem koszulkę Vitamins & Minerals, he, he), a imprezie daleko do poziomu i rozmachu Pride czy UFC, fantastycznie się bawiłem. Adrenalina jest niesamowita, zupełnie nie ma porównania z oglądaniem na komputerze czy nawet na żywo w TV. Naprawdę warto było jechać pół dnia w jedną stronę, zwłaszcza, że bilet nie był, jak na Wielką Brytanię, drogi – 20 funtów (tyle, co koszulka – sic!). 27 marca 2004 kolejna edycja – na pewno się na nią wybiorę, bo naprawdę warto! ULTIMATE COMBAT 8 – RETRIBUTION – wyniki: - Billy
Harris pokonał Steven Milward – mata leao, 2r. - Mark
Spenna pokonał Sami Berik – trójkąt, 1r. - Mick
Broster pokonał Enrique Anton – decyzja sedziów po dwóch rundach i dwuminutowej dogrywce - James
Thompson pokonał Mark Goddard – KO, 1r. - Kim
Hovgaard pokonał Ian Butlin – skrętówka, 1r. - Evert
Fyett vs Tom Blackedge – No Contest (kopnięcie przeciwnika znajdującego sie w parterze) - Dave
Butlin pokonał Greg Loughrin – trójkąt, 1r. (???) - Dina
Van Den Hooven pokonała Kelli Salone – decyzja sędziów po jednej pięciominutowej rundzie - Mark
Wilson pokonał Pat Carr – kontuzja ręki po 1r. - Rafles
Larose pokonał Javier Garcia – poddanie, 2 r. (???) - Lars
Besand pokonał Stephano Meneghal – poddanie – uderzenia w parterze, dogrywka. - Thomas
Duffin pokonał Mark Collins – mata leao, 1r. - Damien
Riccio pokonał Ruben Vasquez – mata leao, dogrywka - Matt
Ewin pokonał Sol Gilbert – mata leao, 1r. - Fabrizio
Nascimento pokonał Paul Jenkins – klucz na stopę, 2r.
|