MMA PLNajnowszeUFCJak nie dać się oszukać – czyli czym jest Hype?

Jak nie dać się oszukać – czyli czym jest Hype?

Świat sportów walki to biznes. A w każdy biznesie warto mieć kontrolę nad swoim źródłem zarobku i opierać go rezultatach, które można spokojnie przewidzieć. W biznesie walk najskuteczniejszą formą jest stworzenie gwiazdy i zapewnianie jej wygranych, by te napełniały twoją sakiewkę. Ale nie oznacza to od razu sprzedawanie pojedynków – wszak przy próbie takiego procederu komisje sportowe w wielu krajach odebrałby licencję promotorską. Są jednak inne metody na zapewnienie zwycięstwa swojemu pupilkowi i przy okazji promowania go przed szerszą publiką. Dzisiaj rozłożę na czynniki pierwsze to, co w środowisku ma dwie nazwy – pompowanie balonika albo hype (ang. szum, zwracanie czyjejś uwagi).

czym jest Hype
Foto: MMAjunkie.com

#1 Dobieranie stylowo rywali

Promowany zawodnik jest znany z nokautującego ciosu? Dajmy mu przeciwnika z tak zwaną „szklanką” – rywala znanego z niezbyt wysokiej odporności na ciosy, padającego czasami wręcz po słabych uderzeniach. Widowiskowy nokaut jest niemal gwarantowany (prawdopodobnie podbijając serca takich portali jak YouTube), który potem można będzie wrzucić do każdego materiału promocyjnego. Twój zawodnik to kontruderzacz? Zestawić z napierającym bokserem, najlepiej takim, który opuszcza ręce wchodząc w awanturę. I tak dalej. Zestawianie zawodników „pod styl” jest jedną z najskuteczniejszych metod promocji. W 99% przypadków twój faworyt poradzi sobie znakomicie, ciągnąc dalej promocyjny wózek. Dobrym przykładem stylowego dobierania rywali była droga Conora McGregora do pasa mistrzowskiego wagi piórkowej UFC. Irlandczyk w pierwszych pięciu walkach dla największej światowej organizacji MMA walczył tylko z zawodnikami preferującymi albo boje w kickbokserskiej płaszczyźnie walki, albo nie byli na tyle doświadczeni w zapasach, by móc zagrozić rosnącemu w popularność „Notoriousowi”, przez co ten zbierał nokaut za nokautem.

#2 Wykorzystanie legend

Ale czasami trzeba jednak trzeba zestawić promowanego zawodnika z zawodnikiem, który stylowo mu nie odpowiada. Można to jednak zrobić łatwo – wykorzystując uznane, ale zmęczone kariera już nazwiska. Zawodnicy, którzy dawno już zeszli z podium czy nawet czołówki, ale posiadają nośne nazwisko, które ładnie wygląda w fighterskim CV. Oczywiście trzeba wcześniej taką walkę wypromować – sprzedać dawnego mistrza jako głodnego powrotu na szczyt czy też utemperowania „młodych wilków”. Fani, często z sentymentu, obejrzą takie starcie. Dobrym przykładem jest wykorzystywanie przez UFC takich zawodników jak BJ Penn czy Johny Hendricks, na plecach których wypromowali odpowiednio Yaira Rodriqueza i Paulo Costę. Niezbyt zaangażowani w sport fani nie zdawali sobie sprawy, że nokautowani Penn czy Hendricks byli na długim szlaku porażek, nie są już od dawna w formie mistrzowskiej i, zwłaszcza w wypadku Johnego, nie mieli szans wyrównać przewagi warunków fizycznych rywala. A skoro już o warunkach fizycznych mowa…

#3 Branie zawodników z niższych kategorii wagowych

Ten podpunkt w promocyjnym bingo zawodników nie jest aż tak oczywisty, ale postaram się go trochę rozwinąć. By stworzyć dobre widowisko dla swojego zawodnika, promotor potrafi znaleźć mu dobrego, poukładanego przeciwnika, ale z niższej kategorii wagowej albo takiego, który warunkami fizycznymi bardziej pasuje tą wagę niżej. Rory MacDonald bijący BJ Penna czy wspomniany już Paulo Costa nokautujący Hendricksa to przypadki, gdy zawodnik perfidnie z innej kategorii wagowej nie ma szans i zostaje zniszczony przez masywniejszego rywala, do którego nie mogą się nawet zbliżyć przez zasięg ramion. Costa zadał od Hendricksa dwa razy więcej ciosów, nokautując go w drugiej rundzie. Rory uderzał BJ Penna cztery razy więcej. Różnica warunków fizycznych była nie do przeskoczenia.

#4 Drobne oszustwa z zestawieniami

Ten podpunkt dotyczy głównie Japonii gdyż tam ten proceder swego czasu uprawiany był nagminnie. Otóż faworyt organizacji od początku wiedział, z kim zawalczy. Jego rywal natomiast cały obóz treningowy spędzał na przygotowanie się pod kompletnie innego stylowo rywala. Dopiero w kraju kwitnącej wiśni dowiadywał się z kim naprawdę walczy. Kontrakty często zbudowane były tak, że nie można było łatwo wycofać się z pojedynku, więc zostawało tylko przyjąć wyzwanie i liczyć na wygraną. Tak został potraktowany w organizacji PRIDE amerykański zapaśnik Heath Herring, który cały obóz szykował się do walki z innym zapaśnikiem. Po przylocie do kraju kwitnącej wiśni dowiedział się jednak, że tak naprawdę walczy z Mirco Filipovicem, chorwackim kickbokserem. Amerykanin przegrał przez nokaut w czwartej minucie pojedynku.

Konkluzja

Do czego w ogóle zmierzam takim wpisem? W dobie mass mediów wydaje się przecież, że nie trudno jest zweryfikować informacje, niezależnie z jakiej dziedziny. W sportach walki jednak od jakiegoś czasu obserwuje się pompowanie baloników, których pęknięcie jest potem wielkim szokiem dla społeczności fanów. Gdy widzi się prezentującego się fenomenalnie zawodnika, warto w sportach walki zastanowić się, ile w tym jest faktycznie talentu a ile specjalnej promocji zawodnika, który ma przynieść organizacji grube miliony dolarów w przyszłości.

Scrolluj dalej, albo kliknij tutaj,
by obejrzeć kolejny wpis