MMA PLNajnowszeBez kategoriiAntek Chmielewski [czerwiec 2005]

Antek Chmielewski [czerwiec 2005]

Antek.jpg

Gamrot - Dos Anjos

Podczas walki nie ma czasu na myślenie.

(…) Wszystko trzeba wyćwiczyć na długo przed zawodami. W trakcie walki nie ma czasu do namysłu. Trzeba automatycznie wykorzystywać każdą możliwą do wygrania sytuację. Ale żeby ją dostrzec, trzeba być przygotowanym na każdy, nawet najmniejszy ruch przeciwnika. (…)


Aż wierzyć się nie chciało, gdy w połowie marca, podczas warszawskiego turnieju MMA, przegrałeś walkę z zapaśnikiem Jackiem Buczkiem. Było to równie nieoczekiwane, jak i niewiarygodne. Jak to mogło się zdarzyć?
Mogło, bo zawsze ktoś jest przygotowany lepiej, a ktoś inny gorzej. Jacek wybrał korzystniejszą taktykę i okazał się w tej grze lepszy.

Chyba jednak przemawia przez Ciebie nadmiar skromności. Widziałem, co się działo. Podczas walk w parterze wypadło Ci z ust zabezpieczenie szczęki, podniosłeś rękę, jak mi się zdaje, próbując sprowokować sędziego do przerwania walki i wtedy zainkasowałeś cios. Jak na mój gust, przeciwnik powinien odczekać na decyzję sędziego…
Nie wypada mi komentować tej sytuacji, bo przegrałem. Wiem tylko tyle, że mimo wszystko nie powinienem się odsłaniać, nawet w sytuacji zagubionej "szczęki".

Czy masz z tego powodu wyrzuty sumienia?
Co to, to nie. Przygotuję się do kolejnej imprezy i jak będę odpowiednio przygotowany stanę do walki rewanżowej. Nie ma zawodników niepokonanych i każdy o tym wie.

Nie wiem jednak, czy mam rację, ale zadawanie ciosów zawodnikowi pozostającemu w pozycji leżącej kłóci się z narodowym poczuciem honorowej walki. Jak Ty traktujesz takie sytuacje?
Nie jestem aż tak pryncypialny. Ktoś wymyślił właśnie takie reguły gry i tak to się toczy. Mogę tylko dodać, że ciosy w parterze są znacznie słabsze niż w stójce, więc specjalna krzywda nikomu się tam nie dzieje. Ja akurat bardziej jestem nastawiony na szukanie sytuacji do wykonania dźwigni lub duszenia niż na zadawanie ciosów, ale inni robią to, co najlepiej umieją.

Najwyższy czas dowiedzieć się, skąd się biorą Twoje umiejętności. Od czego zaczynałeś?
Dosłownie od wszystkiego. Tata był piłkarzem, więc miałem w nim kogoś, na kim chętnie się wzorowałem. Od dziecka grałem w piłkę, dużo biegałem, uprawiałem gimnastykę, a będąc w drugiej klasie szkoły podstawowej zacząłem uczęszczać na treningi judo.

Tak z własnej i nieprzymuszonej woli?
Raczej tak. Ja chodziłem do szkoły sportowej nr 202 na Mokotowie. Mieliśmy tam 10 godzin wuefu tygodniowo, więc każdy mógł wykazać się w wybranej dyscyplinie. A na judo chodziłem dodatkowo trzy razy w tygodniu, więc miałem tego sportu po same uszy.

Dobra okazja, aby się wszechstronnie rozwinąć!
Tak właśnie było. Co dwa tygodnie brałem udział w jakichś zawodach, bo byłem reprezentantem w każdej dyscyplinie, jaką tylko uprawialiśmy.

W judo też tak dobrze Ci szło?
Właśnie nie! Szło najgorzej. Nie umiałem robić podstawowych rzeczy: padów i przewrotów. Dużo czasu upłynęło zanim opanowałem te ćwiczenia. Najbardziej korzystne okazały się obozy specjalistyczne, letnie i zimowe, bo akurat tam panowała skłaniająca do powtarzania wielu prób. Gdy byłem w liceum, na judo chodziłem już codziennie, taki byłem napalony na ten sport.

Pamiętasz swoje pierwsze zawody?
Tak, były to mistrzostwa Warszawy dla dzieci. Zająłem VII miejsce i wtedy postanowiłem, że na każdych kolejnych zawodach muszę być coraz lepszy.

Domyślam się, że słowa dotrzymałeś?
Owszem. Z żadnej późniejszej imprezy nie wracałem bez medalu.

Miałeś już swoje ulubione rzuty?
Najpierw ippon seoi-nage (barkowy), potem uchi mata (podcięcie wewnętrzne z obrotem) oraz tai-otoshi (obniżenie ciała z rzutem przez nogę). Z czasem, gdy już dorastałem, a mięśnie robiły się coraz bardziej wydajne, nastawiałem się na rzuty ręczne wynoszenia oraz na rzuty poświęcenia, np. tomoe nage.

W jakim nastroju jesteś przed walką?
Można powiedzieć, że w nastroju "egzaminacyjnym", bo zwykle jestem przygotowany, ale nie do końca wiem, jak wypadnę. Ale zaraz po gongu następuje faza koncentracji, trema znika i już przestaję dostrzegać cokolwiek poza przeciwnikiem.

Podczas walki, szczególnie w parterze, widać, że potrafisz wykorzystać najbardziej zaskakujące sytuacje. To instynkt czy rezultat ćwiczeń?
Wszystko trzeba wyćwiczyć na długo przed zawodami. W trakcie walki nie ma czasu do namysłu. Trzeba automatycznie wykorzystywać każdą możliwą do wygrania sytuację. Ale żeby ją dostrzec, trzeba być przygotowanym na każdy, nawet najmniejszy ruch przeciwnika.

Jakie są Twoje największe sukcesy?
W roku 2002, będąc jeszcze juniorem, zostałem wicemistrzem Polski seniorów, natomiast rok wcześniej zdobyłem tytuł wicemistrza Europy juniorów. Poza tym dwukrotnie byłem młodzieżowym mistrzem Polski (lata 2002 i 2003). W tym samym roku 2002 wygrałem też turniej międzynarodowy kategorii B, podczas którego startują ci sami zawodnicy, co w Pucharze Świata.

Czy przynajmniej zdrowie Ci dopisuje?
W roku 2003 okazało się, że muszę poddać się operacji nerek (wada wrodzona). Dla mnie sportowca zabrzmiało to jak wyrok – koniec kariery w wypadku tradycyjnej metody operacji. W Warszawie nikt nie chciał podjąć się operacji bezinwazyjnej – laparoskopii. Rodzice szukali szpitala w całej Polsce. Pojechałem na konsultacje do Bydgoszczy. Tam dr Piotr Jarzemski zdecydował się mnie operować. W Warszawie jestem pod stałą kontrolą urologiczną dr Wojciecha Boruckiego. Mój powrót do czynnego uprawiania sportu zawdzięczam obu Panom Doktorom.

A jak to się stało, że z judo trafiłeś do walk mieszanych?
Właśnie z powodu operacji. Byłem w kadrze narodowej, miałem stypendium sportowe, później, gdy choroba wyszła na jaw, zostałem z kadry wycofany, bo nikt tam nie chciał ryzykować utrzymywania zawodnika, z którym nie wiadomo, co może się stać. Straciłam 10 kg wagi i swoim wyglądem naprawdę nie budziłem zaufania. Więc z konieczności trafiłem do MMA na treningi brazylijskiego ju-jitsu do Mirka Oknińskiego i specjalnie nie narzekam, bo akurat w tej dyscyplinie zdobyłem większy rozgłos niż przedtem w judo.

Czy to znaczy, że z judo koniec?
Nie. Już po operacjach wystartowałem w lidze seniorów i zająłem III miejsce, więc jest to dobry prognostyk na przyszłość. Zacząłem wreszcie normalnie się odżywiać, ważę 87 kg przy wzroście 181 cm. Jeszcze nie zakwalifikowałem się powtórnie do kadry judo, muszę znowu pokazać, co jestem wart.

Walki mieszane nie kłócą się z judo?
Raczej nie. Taka wszechstronność bardziej rajcuje, bo dobrze jest mieć świadomość bycia dobrym we wszystkim. To oczywiście nic nowego, bo na igrzyskach starożytnych zapaśnicy byli jednocześnie bokserami i podczas walk stosowali obie techniki.

Jak oceniasz reakcję kibiców na zawodach judo i w MMA?
Na judo trzeba się znać. Jeżeli ktoś przyjdzie "z ulicy", to niczego nie pojmie z tego, co się dzieje na macie. Natomiast walki mieszane są łatwe do oceniania, to jest sport dla mas. W judo odnosiłem większe sukcesy, a mimo to jestem rozpoznawalny jako zwycięzca turniejów w MMA.

Można się z tego utrzymać?
Jeszcze nie. Wprawdzie sponsorzy zapowiadają, że włączą się aktywnie do wspierania zawodników, ale chyba jeszcze nikt z nas tego nie odczuł. Na szczęście mieszkam z rodzicami, którzy pracują i robią wszystko, żeby mi pomóc, ale chciałbym też dorzucić swoją cegiełkę do budżetu rodzinnego, bo to człowieka dowartościowuje. Czekam więc, kiedy będzie to możliwe. Kiedy mogę, dorabiam staniem na bramce, bo dla mnie liczy się każdy grosz, żeby przynajmniej móc sobie kupić odżywkę.

Co w takim razie robisz, żeby w przyszłości wyjść na swoje?
Na razie studiuję na warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego, jestem na III roku i zamierzam robić specjalizację trenerską, ale mam też nadzieję, że coraz większe sukcesy będę odnosił jeszcze jako zawodnik.

Rozumiem, że w wieku 23 lat ma się jeszcze mnóstwo marzeń i nadziei…
Jak najbardziej! Przecież wszystko podporządkowane jest sportowi. Największym marzeniem jest zakwalifikowanie się na igrzyska olimpijskie. Jeżeli nawet uda się tylko wyjechać, to będzie już dobrze, bo człowiek zostaje doceniony i sam nabierze większego poczucia wartości.

Kiedyś w judo królowała technika, a jak to jest teraz?
Teraz technika ma znaczenie drugorzędne. Wszystko robi się na siłę, a zawodnicy to prawdziwi atleci. Bez znacznej siły fizycznej szanse są niewielkie.

Co w takim razie robisz, żeby swoje szanse zwiększyć?
Wykonuję ćwiczenia siłowe, ale nie tak, jak robią to kulturyści, bo w moim wypadku nie tyle chodzi o sylwetkę, ile właśnie o siłę, a także o wytrzymałość. Podnoszę więc duże ciężary, a kondycję robię na przykład podczas treningu na drążku i na poręczach. Im więcej pompek i podciągnięć, tym lepsza prognoza na przyszłość.

A ile pompek można zrobić na poręczach?
Na przykład 70 w jednej serii.

To imponujące!
Bo ja wiem? Wszyscy czołowi judocy mają podobne wyniki. Na drążku podciągamy się po 40 razy i jest to konieczne dla wyrobienia sobie żelaznej kondycji.

Ciekawe, ile potrafi wycisnąć na ławce zawodnik Twojej miary?
150 kg. Poza tym podrzucam 120 kg. Nie jest to żadna klasyka, ale podnoszenie na siłę, bo właśnie o to chodzi. Przypuszczam, że niebawem osiągnę wagę 90 kg, bo czuję się coraz zdrowszy, a w tej kategorii nie mogę być tylko dobry technicznie, muszę być również silny, bo sama technika nie wystarczy do zwycięstwa.

Z tego wynika, że u Ciebie wszystko zostało podporządkowane sportowi.
Bo tak faktycznie jest. Na nic więcej nie mam czasu, tylko na sport i naukę w sportowej uczelni. Walki mieszane bardzo pomagają zdobyć mi pewne charakterystyczne obycie, które potem przydaje się w judo. W MMA wysiłek jest większy, bo obowiązuje nieustająca samokontrola, nie wolno pozwolić sobie na walkę pasywną. Odda się trochę pola przeciwnikowi i już jest groźba przegrania przez nokaut. Trzeba cały czas być skoncentrowanym, chociaż z drugiej strony ma się też świadomość, że nie ma zawodnika, który niczego nie przegrał. Wszystko wliczone jest w ryzyko, którego się człowiek podjął.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Jan Wygórski
Fotografia: Antonjo

Kulturystyka i Fitness [czerwiec 2005]
Konwersacja txt: Kain

Scrolluj dalej, albo kliknij tutaj,
by obejrzeć kolejny wpis