Twardziel bez napinki! Magiczna siła Marka Hunta
„Bestia” zderzyła się z „betonowym słupem” na wczorajszym UFC FN w Auckland. Derrick Lewis był młodszy, wyższy, z większym zasięgiem, podobno nie do zatrzymania. A trafił na weterana, który… rozbił go krok po kroku. Mark Hunt to wojownik niezwykły. Prawdziwy, nienapinkowy twardziel udowadniający swoją wartość raz za razem.
16 nokautów na 18 wygranych walk sprawia, że Derrick Lewis jest postrachem w wadze ciężkiej. Wielu próbowało, walczyło, realizowało gameplan, ale w końcu większość została trafiona, znokautowana lub mocno dobita. Moc wojownika budziła postrach. Mark Hunt z kolei zbliża się do zakończenia kariery. Występy na takim poziomie w wieku 43 lat to naprawdę duży wyczyn, szczególnie w czasie, gdy niespełna trzydziestolatkowie przechodzą na sportową emeryturę. No i sam myślałem, że tym razem Hunt nie wyjdzie zwycięsko z tego pojedynku. Jakże miło zostałem zaskoczony! Nowozelandczyk wyszedł bez kompleksów. Nie dość, że sam atakował, napierał i jak zwykle trafiał celnie, to przyjmował walkę w odpowiednim momencie i umiejętnie odpowiadał destrukcyjnymi uderzeniami na korpus i na głowę. Tak wielu wojowników nie wytrzymało z Lewisem nawet jednej rundy, więc zawsze zagadką była kondycja „Bestii”. A przy 120 kg żywej wagi trudno być nie do zajechania. Doświadczony 43-latek rozmontował postrach wagi ciężkiej UFC – obił go, zmęczył, osłabił i skończył w 4 rundzie starcia.
To nie jedyny moment, w którym Mark Hunt zaskakuje. Robił to praktycznie całą swoją karierę. To gość, który był względnie bliski poddania Fiodora Jemieljanienki. Pokonywał m.in. Wanderleia Silvę, „Cro-Copa”, Franka Mira i wielu innych. Zawsze zastanawiałem się, gdzie tkwi siła Marka Hunta. Mimo słabych warunków fizycznych i niewielkiego zasięgu zawsze potrafił ze świetnym timingiem trafić w punkt z całą swoją mocą. A ta jest dewastująca. Niesamowicie twarda głowa i wielka wytrzymałość na ciosy to jego kolejny wielki atut. Jasne, bywało, że to nie pomagało i wojownik przegrywał przez nokauty, jednak to dzięki niezwykłej odporności mogliśmy zobaczyć prawdziwe ringowe wojny, choćby taka jak z Antonio Silvą. Mark Hunt to gość, który potrafił się podnieść po 6 przegranych z rzędu, by znów pokonywać czołówkę wagi ciężkiej UFC. Umiał znokautować Stefana Struve’a, wyższego od siebie o 35 cm! Wygrywa, przegrywa, zawsze możemy mieć pewność, że da ciekawą walkę i pozostanie groźny do ostatniej sekundy pojedynku. Słaby rekord (13-11-1-1)? Niech Cię to nie zwiedzie.
Bardzo podoba mi się to, że jeden z najmocniej bijących wojowników UFC jest zupełnie luźnym gościem, który nie spina się, lubi żartować i jest duszą towarzystwa. Umiał poradzić sobie ze swoją trudną przeszłością. Pamięta o swoich samoańskich korzeniach. Potrafi uszanować przeciwnika, a gdy widzi, że nokaut „wszedł ostro”, powstrzymuje się przed dobijaniem ledwie przytomnego rywala. Mimo ostrych treningów i walki na najwyższym światowym poziomie został wegetarianinem (!). No i jak widać, haka (tradycyjny nowozelandzki taniec bojowy) wykonana przez jego przyjaciół pomogła mu pokonać największą „Bestię” UFC.
Jest w Huncie jakaś magia, jakaś nadprzyrodzona siła, która uaktywnia się w najmniej spodziewanym momencie. A później jest wielkie „Wow!”. Nadal jestem pod wrażeniem jego wczorajszej wygranej, ale też pod wrażeniem całej kariery. „Super Samoan” jest już podstarzały, jednak bardzo bym chciał, by nadal nas zaskakiwał.