Szczęśliwa siódemka gali UFC 216
Gala UFC 216 była pełna niespodzianek. Kilka underdogów było tego wieczoru górą, co zapewne spowodowało, że kupony klientów zakładów bukmacherskich „płonęły” a wszelkiego rodzaju typery trafił szlag. W tym również i nasz redakcyjny, gdzie nikt z nas nie przewidział, że Włoszka Mara Romero Borella (12-4) już w pierwszej rundzie podda faworyzowaną rywalkę. O tym, że nikt w walce Beneil Dariush (14-3-1) vs. Evan Dunham (18-6-1) nie założył remisu nawet nie ma co wspominać, bo remisy w MMA są na tyle rzadkie, że w popularnym typerze na Tapology nie przewidziano nawet możliwości postawienia takiego typu. Tym bardziej ciekawie, że na tej gali mieliśmy aż dwie walki zakończone remisem. To dopiero drugi taki przypadek w historii UFC, a poprzedni miał miejsce… jeszcze w poprzednim wieku, a dokładnie we wrześniu 1999 roku na UFC 22.
Pokonanie faworyzowanego przeciwnika to na pewno powód do radości, ale za „wygranych” gali UFC 216 można uznać również innych zawodników niż tylko tych, którym bukmacherzy przed walką dawali mniejsze szanse. Ja postanowiłem wybrać siedmiu zawodników, którzy powinni uznać galę UFC 216 za najbardziej udaną. Dlaczego siódemka? Pewnie dlatego, że cyfra to jest uznawana za symbol szczęścia, więc będzie tu najbardziej odpowiednia. No więc po kolei…
Demetrious Johnson (27-2-1)
Mistrz kategorii muszej to niewątpliwie największy wygrany gali, która miała miejsce w Las Vegas. Dzięki zwycięstwu nad Rayem Borgiem (11-3) zapisał się on w historii UFC, bijąc rekord obron pasa mistrzowskiego należący do Andersona Silvy (34-8, 1 N/C). Uczynił to w niezwykle imponującym stylu. Osobiście zapamiętam moment, w którym zrzucił pretendenta z pleców z łatwością niczym uczeń zrzucający plecak po ciężkim dniu w szkole. Dla takiego specjalisty od poddań jak Borg musiało to być upokarzające. Przez ponad 20 minut mistrz udzielał młodszemu rywalowi srogiej lekcji, ukazując mu ogromną różnicę pomiędzy zawodnikiem bardzo dobrym a genialnym. W końcu jednak w piątej rundzie Demetrious przypomniał sobie, że nie wypada, aby historyczne zwycięstwo odniesione została jedynie po decyzji sędziowskiej. Postanowił więc zakończyć walkę przed czasem. I zrobił to w absolutnie spektakularny sposób. Jeszcze w trakcie obalenia (w powietrzu!) założył rywalowi dźwignię i ostatecznie poddał rywala balachą.
Ta walka po raz kolejny udowodniła, że w dywizji muszej nie ma godnego rywala dla Mighty Mouse’a, który byłby mu w stanie zagrozić. Johnson znany jest z zamiłowania do gier komputerowych, z których rozgrywkę dość regularnie streamuje w TwitchTV. Dlatego jak najbardziej będzie sugestia, że należy w końcu zwiększyć poziom trudności. Trzeba poszukać rywali w wyższej kategorii wagowej. Szczęśliwie składa się, że obaj uczestnicy listopadowej walki mistrzowskiej w dywizji koguciej tj. Cody Garbrandt (11-0) i T.J. Dillashaw (14-3) wyrażają w wywiadach zainteresowanie zejściem do kategorii muszej na walkę z Johnsonem. Pod względem finansowym UFC 216 było stosunkowo udaną galą dla Demetriousa. Stosunkowo, ponieważ oprócz podstawowej gaży otrzymał on również bonus za Występ Wieczoru oraz ponoć zagwarantował sobie udziały w sprzedaży PPV. Jednak mimo wszystko jego zarobki (podstawa – 375 tys. dolarów) są stosunkowo niskie w stosunku do największych gwiazd organizacji. Jeśli chce zarobić więcej musi zaryzykować i na przykład przyjąć superwalkę z mistrzem kategorii koguciej. Teraz, gdy rekord legendarnego Pająka został wymazany z kart historii jest do tego bliżej niż kiedykolwiek.
Tony Ferguson (23-3)
Drugim z zawodników, który opuścił T-Mobile Arena z pasem mistrzowskim na biodrach jest właśnie „El Cucuy”. W jego przypadku jest to co prawda jedynie pas tymczasowy, ale jednak mimo wszystko to pas mistrzowski. Upragniony przez Fergusona, tym bardziej, iż było to drugie podejście do zestawienia pojedynku o taki pas. W marcu tego roku walka o pas tymczasowy kategorii lekkiej została odwołana ze względu na niedyspozycję (słynna „afera tiramisu”) Khabiba Nurmagomedova (24-0). W związku z tym przerwa Fergusona od ostatniego pojedynku wynosiła niemal rok. I na początku pojedynku z Kevinem Lee (16-3) niewątpliwie tzw. rdza ringowa była bardzo widoczna. Młodszy rywal dominował nad Fergusonem nie tylko w płaszczyźnie zapaśniczej, ale, o dziwo, sprawiał mu również ogromne problemy również w stójce. Wraz z upływem czasu Lee jednak słabł coraz bardziej i ostatecznie w trzeciej rudzie został przez Tony’ego poddany. Jak stwierdził w wywiadzie po walce, wraz ze zdobyciem pasa tymczasowego postawił obecnego mistrza w szachu. Jednak wydaje się, że do mata jest jeszcze daleko, bo UFC zrobi wszystko, aby zostały spełnione wszelkie zachcianki Conora McGregora (21-3), który w tej chwili jest praktycznie jedyną „lokomotywą” PPV, która jest w stanie generować wyniki powyżej miliona zakupionych subskrypcji. Dlatego nie wykluczam tego, że jeśli Conor zechce trylogii z Natem Diazem (19-11) to ją dostanie nawet kosztem ośmieszenia organizacji, bo jak inaczej nazwać sytuację, w której zdolny do walki mistrz tymczasowy nie dostaje szansy na unifikację pasa? Tymczasem jednak Ferguson powinien być zadowolony z rekordowej w swojej karierze półmilionowej wypłaty. A jeśli uda mu się w końcu zawalczyć z McGregorem to zapewne dostanie znacznie wyższą wypłatę.
John Moraga (18-6)
Moraga sensacyjnie już w pierwszej rundzie znokautował Magomeda Bibulatova (14-1). Bibulatov, choć niżej sklasyfikowany w rankingu UFC, w oczach bukmacherów był zdecydowanym faworytem pojedynku. Ci którzy postawili na Moragę wygrali aż pięciokrotność postawionej kwoty. Zwycięstwo jest tym cenniejsze, iż Czeczen w dotychczasowej karierze pozostawał niepokonany. Jego nieskazitelny rekord był na tyle unikalny, że zwrócił uwagę samego Demetriousa Johnsona, który w wywiadzie kilka dni przed walką wskazywał Bibulatova jako potencjalnego pretendenta w przyszłości. Ponadto nokaut w tej kategorii wagowej jest stosunkowo rzadkim wydarzeniem, dlatego też nie dziwi zaskoczenie jakie rysowało się na twarzy samego Moragi. To zwycięstwo powinno mu teraz otworzyć drogę do walki z czołową dziesiątką dywizji, tym bardziej zwycięstwo odniesione w tak dobrym stylu. To był idealnie trafiony, silny cios, dlatego też bonus za występ wieczoru jak najbardziej zasłużony.
Lando Vannata (9-2-1) i Bobby Green (23-8-1)
Skoro wspominam o bonusach, nie można zapomnieć o bohaterów walki wieczoru. Vannata i Green dali świetnie show. Obaj zawodnicy byli nastawieni zdecydowanie na atak, kompletnie zapominając o defensywie, dzięki czemu stworzyli niesamowite widowisko, zachwycając fanów zarówno w T-Mobile Arena jak i tych zgromadzonych przed telewizorami i monitorami. Dla Vannaty zresztą takie pojedynki to chleb powszedni, o czym przekonał się choćby świeżo upieczony mistrz tymczasowy Tony Ferguson, który na początku starcia z Vannatą miał ogromne problemy. Ostatecznie starcie z Greenem pozostało nierozstrzygnięte. Jeden z sędziów widział zwycięstwo Vannaty, drugi Greena, trzeci natomiast remis. Żaden z zawodników nie zaznał więc porażki i obaj stali się bogatsi o dodatkowe 50 tys. dolarów. Powodów do narzekań więc nie ma, tym bardziej, że UFC lubi zawodników walczących tak efektownie, więc bez problemu otrzymają kolejne pojedynki.
Fabricio Werdum (22-7-1)
Tuż przed samą galą powstało niezłe zamieszanie. W ostatniej chwili okazało się, że pierwotny rywal „Vai Cavalo”, czyli Derrick Lewis (18-5, 1 N/C) jest niezdolny do walki z powodu odnowionego urazu pleców. Wydawało się, że występ Brazylijczyka na UFC 216 jest wykluczony, bo znalezienie rywala w tak krótkim czasie wydawało się wręcz niemożliwe. Ostatecznie jednak się udało. Ostatecznie jego rywalem został Walt Harris (10-6), który miał zaplanowany inny pojedynek na UFC 216.Werdum w wywiadzie po pojedynku stwierdził, że taktyka na walkę zostala opracowana w nieco ponad pół godziny. Zresztą różnica klasy sportowej między zawodnikami była tak duża, że Werdum wygrałby nawet całkowicie „z marszu”. Może wydawać się dziwne, że Werdum w ogóle przyjął pojedynek z nienotowanym w rankingu rywalem. Ryzykował bardzo wiele, do zyskania nie miał praktycznie nic, przynajmniej ze sportowego punktu widzenia. Jeżeli przyjrzymy się sytuacji pod względem finansowym decyzja Brazylijczyka wydaje się juz dużo bardziej rozsądna. Za pojednek otrzymał 400 tys. dolarów (275 tys. gaży podstawowej + 125 tys. bonusu za zwycięstwo). 400 tysięcy za 65-sekundowy pojedynek? Całkiem, całkiem. Zresztą wydaje się, że niezależnie od tego czy wygrał z Harrisem, czy poknałby „Czarną Bestię” i tak w kolejce do walki o pas byłby za zwycięzcą grudniowego pojedynku Alistair Overeem (43-15, 1 N/C) vs. Francis Ngannou (10-1). W sumie więc zmiana rywala niewiele zmieniła w jego sytuacji rankingowej, a do zgarnięcia była łatwa kasa, więc Werdum powinien być zadowolony.
oraz…
Mark Godbeer (12-3)
Ostatni z największych wygranych tej gali… nie brał w niej udziału. Federacja UFC była na tyle zdeterminowane do utrzymania na karcie Werduma, że postanowiła przekonać Godbeera do „oddania” swojego rywala na rzecz Brazylijczyka. Anglik otrzymał zarówno gażę podstawową jak i również bonus za potencjalne zwycięstwo. „Darmowy” bonus za starcie, w którym nie było się faworytem to była raczej dobra oferta. Wiadomo, że jako sportowiec chciał walczyć, ponadto szkoda wysiłku poświęconego na obóz przygotowawczy. Wydaje się jednak, że Godbeer raczej bez problemu powinien dostać walkę na jednej z najbliższych walk. Sam zawodnik wspomina, że chciałby zawalczyć na UFC 217 w Madison Square Garden. Ewentualna zamiana UFC 216 na UFC 217 byłaby raczej korzystna, bo nowojorski event będzie najprawdopodobniej najbardziej wypromowaną galą w tym roku. Zagrozić w tym apsekcie mogłaby jej jedynie UFC 219, ale tylko w wypadku, gdyby McGregor, z łaski swojej, byłby skory na niej wystąpić.
Jak można zauważyć nie wszyscy ci sczęśliwcy mogą po gali zapisać sobie na koncie kolejne zwycięstwo, jednak raczej nikt z wymienionych powyżej nie ma powodu do narzekań. Dla nich, w przeciwieństwie do wspomnianych na początku miłośników „bukmacherki”, sportowa ruletka w Las Vegas okazała się tym razem szczęśliwa.