Powracają legendy MMA! Hajs? Pasja? Uzależnienie?
Fiodor Emelianenko, Georges St-Pierre, Chael Sonnen, Wanderlei Silva, Mirko „Cro-Cop”, Dan Hardy… można długo wymieniać. Wszyscy wspomniani wojownicy chcą wrócić lub powrócili do walki po zapowiedzi zawieszenia lub zakończenia kariery. Komentarze są różne: „Hajs im się skończył!”, „Czekamy!”, „Teraz pozamiatają!”, „Dostaną oklep!”. Co kieruje powracającymi weteranami?
Pamiętam te czasy, gdy wyczekiwałem kolejnych gal Pride, by zobaczyć w akcji Fiodora, „Wanda” i „Cro-Copa”. I bardzo źle się czułem, gdy Mirko znokautował spompowanego Wanderleia, choć w pierwszej walce był remis. Obserwowałem też drogę GSP na szczyt i pionierski „trash-talk” Chaela Sonnena. Zastanawiałem się, czy kiedykolwiek ktoś zdoła przyćmić ich osiągnięcia. Obserwowałem nieunikniony spadek formy każdego z nich. Wszyscy kibice zdają sobie sprawę, że kiedyś każdy wojownik definitywnie zawiesi rękawice na kołku. Mamy jednak sporo niespodzianek. Tak jak kibice nie mogą rozstać się ze swoimi idolami, tak wojownikom trudno przestać walczyć.
Najczęściej mówi się „Kończy się hajs, to trzeba znów zarobić!”. No i nie będę próbował bujać w obłokach, bo taka jest rzeczywistość. Nie odkryję Ameryki, gdy potwierdzę, że faktycznie hajs się kiedyś kończy. Czy to jednak źle, że ktoś zarabia na tym, co umie najlepiej? Gdy człowiek całe swoje życie poświęca sportom walki, nie da się zostać lekarzem, prawnikiem. Naturalną drogą jest zostanie trenerem, ale nie każdy ma chęć i nie każdy wytrzyma codziennie wk**wianie się na swoich podopiecznych. Można zarabiać w inny sposób? Można. Po upadku bloku wschodniego wojownicy z klubów finansowanych przez państwo musieli nagle sobie poradzić w nowej trudnej rzeczywistości, bo nie było możliwości organizacji gal. Pewna część z nich dała sobie radę w niekoniecznie legalny sposób. Chyba jednak dobrze, że można spotkać swoich idoli na ekranach telewizorów i komputerów.
A kasa potrafi być wspaniałym motywatorem. „Staruszek” Holyfield zbił mistrza Wałujewa (werdykt sędziów był wielkim wałkiem), bo musiał zarobić na alimenty dla gromadki dzieci. Bernard Hopkins obijał młodziaków, ucząc ich, czym jest prawdziwy boks. Wojownicy MMA mogą mieć trudniej, bo nasz sport ciągle się rozwija i młodych talentów nie brakuje. Nie jest jednak wcale powiedziane, że GSP nie wróci na szczyt swojej kategorii. Niesamowity, ciągle aktywny Donald Cerrone sam przyznał, że walczy tak często, bo nie wystarcza mu kasy na swoje rozrywki. Efekt? Ciągle zadziwia publiczność na całym świecie. Nie ma co potępiać chęci zarobku, bo jest ona naturalna jak oddychanie.
Gdy robisz coś bardzo długo i wkładasz w to dużo serca, najzwyczajniej w świecie nie możesz się z tym rozstać. Swoim pasjom poświęcasz czas, wysiłek. Czasami organizm nie wyrabia lub z innych względów musisz przerwać treningi. Niby wszystko spoko, ale nadal coś nie daje ci spokoju. Nie zazdroszczę żadnemu z wojowników zmuszonych przerwać karierę. Dan Hardy nadal chce walczyć mimo wcześniej wykrytej wady serca, każdy z zawodowców ma w większym lub mniejszym stopniu zniszczony organizm, ale podejmuje wyzwanie. Co prawda organizacje kuszą weteranów dużymi kwotami, ale na pewno to nie jedyny plus i motywator. Adrenalina, możliwość zadziwienia publiczności, artykuły w mediach, odzyskana popularność. To miłe uczucie i chyba ten, kto choć raz je poczuł, będzie znów do tego dążył.
Prawdziwy kibic powinien zrozumieć motywacje powracających legend. Rzadko wychodzi tak, jak chce tego weteran, jednak nie można go za to potępiać. Czy faktycznie odejście w glorii jest jedynym „prawidłowym” zakończeniem kariery? Co by nie kierowało powracającymi legendami, zawsze warto szanować ich chęć do walki.