MMA PLNajnowszePublicystykaPatobiznes MMA? Dlaczego podkupowanie zawodników szkodzi branży? [KOMENTARZ]

Patobiznes MMA? Dlaczego podkupowanie zawodników szkodzi branży? [KOMENTARZ]

Freakfighty… Wielu ludzi oglądających MMA po prostu się nimi brzydzi. Szanuję takie podejście. Tak jak szanuję również to, że inni kibice chcą je oglądać. To biznes jak każdy inny. Jak ktoś nie potrzebuje, nie kupuje. Jeżeli jest zapotrzebowanie, to jest produkt. I każdy biznes ma swoje ciemne strony. Są jednak pewne granice, których nie powinno się przekraczać. Nawet we freakfightach. Podkupowanie zawodników? Takie działanie ze zwykłego biznesu czyni patobiznes MMA. Dlaczego ten proceder jest denny i dlaczego szkodzi całemu środowisku?

Patobiznes MMA
Foto: Patobiznes MMA

Nic nie widziałem, nic nie słyszałem? Kogo robisz w konia?

Nie chcę wymieniać ani nazw organizacji, ani imion i nazwisk zawodników i organizatorów, którzy w zaskakujących okolicznościach nawiązywali współpracę. Nie chodzi o to, by kontynuować personalne ataki, których i tak jest (moim zdaniem) zbyt wiele w polskim środowisku freakfightowym. BTW, granice ciągle są przesuwane i to naprawdę robi się żenujące. Czy włodarze organizacji naprawdę uważają, że tłumaczenie: „przyszedł do nas zawodnik i podpisaliśmy kontrakt, ale nie wiedzieliśmy o innych umowach” ma sens? Kogo uważają za idiotów? Kogo chcą robić w konia? Przecież to komedia i zwykły brak szacunku dla widzów, innych zawodników i innych organizacji.

Wyobraź sobie sytuację, w której pracodawca zatrudnia pracownika bez poznania jego przeszłości, obecnych zobowiązań i (w przypadku podejrzeń) bez upewnienia się, czy nie jest to nikt nasłany przez konkurencję. To sytuacja z kosmosu. Nic takiego nie może mieć miejsca. Tym bardziej w świecie freakfightów. Przecież tutaj każdy zna każdego. Jest kilka rywalizujących ze sobą organizacji i jest powszechnie znane, kto gdzie walczy. To małe podwórko. „Nic nie widziałem, nic nie słyszałem” to robienie z siebie pajaca.

Zdrowa konkurencja? To standard!

W każdej dojrzałej branży istnieją zasady zdrowej konkurencji. Nawet w branżach uważanych za najbardziej bezwzględne pewnych rzeczy po prostu się nie robi. Ale te zasady nie obowiązują tylko z chęci czynienia dobra. Nie ma co się spierać – tutaj chodzi o zarabianie pieniędzy. Najsłabsi giną. Niestety. Skąd więc powszechne zasady? Z wielu lat doświadczeń. Widocznie po latach „wolnej amerykanki” wszyscy (a na pewno najważniejsi gracze) stwierdzili, że w dłuższej perspektywie prawo dżungli nie służy nikomu. Biednieje cała branża, bo brak jakichkolwiek zasad niszczy fundamenty jej funkcjonowania.

I odnoszę wrażenie, że gdyby we freakfightach podkupywanie zawodników nadal byłoby uskuteczniane, prędzej czy później wszyscy by to odczuli. To prawda, że każdy celebryta niesie za sobą jakąś wartość pieniężną, ale to wcale nie on jest źródłem zarobku. Nawet najbardziej znany celebryta sam nie zrobi walki, sam nie zarobi tych wszystkich pieniędzy. Potrzebuje rywala, konferencji prasowej, marketingowej otoczki, miejsca do pokazania się razem z innymi freakfighterami.

Źródłem zarobku jest gala, jest organizator, który wiele ryzykuje, by zorganizować jakiekolwiek wydarzenie. To on jest na szczycie. Może zarobić najwięcej, ale również najwięcej stracić (pomijając kwestie zdrowotne – tutaj na pierwszej linii są celebryci). Aby gale freakfightowe nadal się odbywały, potrzebne jest finansowe poczucie bezpieczeństwa dla organizatorów. Każde najmniejsze wydarzenie to zobowiązanie finansowe. Wiele słyszy się o problemach organizacji, które nie przyciągnęły wystarczającą liczbę widzów, nie sprzedały tysięcy PPV. Jak opłacić zawodników, sędziów i całą rzeszę ludzi, jeżeli nie ma z czego? Oczywiście nie bronię cwaniaków, którzy faktycznie rozkręcają patobiznes MMA i próbują robić ludzi w konia (bo tacy również się zdarzają, o czym wspominał sędzia Grzegorz Szczepanik). Chcę tylko zaznaczyć, że dobro całej branży freakfightowej to również (a może przede wszystkim) dobro poszczególnych organizacji.

Pacta sund servanda lekarstwem na patobiznes MMA

Tak. W tej chwili tłumaczę podstawową rzecz, której ludzie uczą się od dziecka. Widocznie takie czasy nastały, że nadal takie rzeczy trzeba tłumaczyć. Umów należy dotrzymywać. Żaden profesjonalny biznes nie funkcjonuje „na gębę”, bo w grę wchodzą naprawdę duże pieniądze. Istotna jest umowa. Umowa to gwarancja zarobku dla zawodnika i zapewnienie organizatora pojedynku, że on również będzie miał na czym zarabiać. W każdym biznesie są znani uczciwi kontrahenci i ludzie, za którymi ciągnie się smród niewywiązywania się z umów. I mało kto chce się zadawać z takim śmierdzielem uskuteczniającym patobiznes MMA.

Swego czasu dwie freakfightowe organizacje zawarły porozumienie – zamknięcie się na współpracę ze wszystkimi zawodnikami, którzy w pewnym momencie „zdradzili” swojego pracodawcę. I uważam, że nawiązanie takiej współpracy za sensowny wkład w ucywilizowanie branży. To był jasny sygnał – łamiesz umowę? Nie będziemy już z tobą współpracować. Nie masz czego szukać również u naszej konkurencji. Dobry sposób na ochronę biznesu. Wyobraź sobie hipotetyczną sytuację, w której nieuczciwa organizacja sprzedajnego celebryty upada. Gdzie pójdzie freakfighter, który jest spalony w dwóch pozostałych największych organizacjach? Gdzie zarobi tyle, ile zarabiał u poprzedniego pracodawcy? Kolejni pomyślą dwa razy nim zdecydują się na „skok w bok”.

Szkoda, że nie każdy poparł porozumienie cywilizujące branżę freakfightów. Może przyszedł czas na to, by wszystkie organizacje zauważyły, że nie każda droga na skróty prowadzi do celu?

Poważny sport czy festiwal sprzedajności?

W takich chwilach triumfują przeciwnicy freakfightów. Uważają, że gale celebrytów to patobiznes MMA, na co kolejnym dowodem ma być to, że walczący zawodnicy (wbrew zobowiązaniom) sprzedają się temu, kto da więcej. I wiecie co? Jeżeli podkupowanie zawodników stanie się standardem, będą mieli rację. Czy jeżeli przyjdzie biznesmen, który zamiast MMA będzie chciał pokazać np. konkurs zjadania własnych odchodów na czas i zapłaci odpowiednią sumę, freakfighterzy staną w szranki w tym g**nianym show? Są osoby, które dla kasy są w stanie zrobić naprawdę wiele.

Czy liczy się tylko kasa? To dużo głębszy temat

Powszechne jest stwierdzenie, że wszyscy są biznesmenami i wszystko ma swoją cenę. Za przykład podają Conora McGregora, który wychodzi do walki tylko wtedy, gdy to mu się opłaca. Co z tego, skoro jego wartość staje się coraz niższa? Każda biznesowa decyzja ma swoje skutki krótko- i długoterminowe. Możesz w jednej chwili zarobić milion dolarów, ale zamkniesz sobie drogę do kolejnych milionów. Możesz tez spokojnie budować swoją markę, przedstawiać się jako godny współpracownik i zarabiać coraz większe kwoty. Odnoszę wrażenie, że największy biznesmen sportów walki mógłby zarobić jeszcze więcej, gdyby nie rozmienił się na drobne. Ale to jego decyzja. I to on ponosi konsekwencje. Ale jedno trzeba przyznać. Conor McGregor nigdy nie posunął się do takich akcji, jak niektórzy „obrotni” celebryci.

Trzeba karać! Zakaz konkurencji jako powszechny standard?

Skoro zawodnikom opłaca się ot tak zmienić pracodawcę, to warto podwyższać karę za niewywiązanie się z umowy. Skoro się opłaca, musi przestać się opłacać. Wiem, że wysokie kary umowne mogą odstraszyć nowych uczestników gal, ale jeżeli kogokolwiek odstraszają, jest to również sygnał dla angażującej go organizacji. Może w głowie celebryty kiełkują różne pomysły i warto poczekać aż wyklaruje mu się sytuacja. A jeżeli nic się nie wyklaruje, to chyba lepiej nie nawiązywać współpracy.

Czy patobiznes MMA zwycięży?

Są różne biznesy, ale główne zasady ich działania są niezmienne. Podstawą są umowy, kary umowne i powszechnie zaakceptowane standardy. I do tego zachęcam. Zachęcam również środowisko i kibiców, by reagowali na wszelkie „skoki w bok”. Bo to kibice ostatecznie decydują, kto utrzyma się na rynku, a kto nie. Mam nadzieję, że nie jest im wszystko jedno.

Scrolluj dalej, albo kliknij tutaj,
by obejrzeć kolejny wpis