Od ciężarów i koszykówki do mistrza MMA – oto historia Karola Bedorfa
Karol Bedorf, który podczas zbliżającej się gali KSW 44 zmierzy się z Mariuszem Pudzianowskim, jest byłym mistrzem KSW wagi ciężkiej, a jego panowanie na tronie tej kategorii wagowej trwało ponad trzy lata. W dzieciństwie jednak, mimo sportowych tradycji rodzinnych, nic nie zapowiadało, żeby Karol miał kiedyś stanąć na macie, ringu lub w klatce.
– Zamiłowanie do sportu zaszczepił we mnie ojciec, który sam był czynnym sportowcem, mocno zaangażowanym w podnoszenie ciężarów. Ja grałem jednak w koszykówkę i trenowałem na siłowni, a wiedzę mojego taty wykorzystywałem w zakresie przygotowań fizycznych. Dzięki temu miałem bardzo silne nogi i świetny wyskok. Później, już trenując sporty walki, nogi również były i są dalej moim atutem.
Po raz pierwszy na matę sportów walki Karol trafił w wieku lat siedemnastu za sprawą swoje kolegi.
– Mój serdeczny przyjaciel, z którym chodziłem do liceum i który wiedział, że dużo trenuję, zaprosił mnie na matę. Powiedział, że z moimi warunkami fizycznymi powinienem sobie poradzić i że na pewno mi się spodoba. I faktycznie od pierwszego treningu mi się spodobało. Wówczas nasz szczeciński klubu nie nazywał się jeszcze Berserker’s Team. Było to miejsce, w którym zebrało się po prostu kilku chłopaków chcących trenować sztuki walki. Jedni ćwiczyli judo, inni karate, a jeszcze inni boks, a ja zacząłem od brazylijskiego jiu-jitsu, które wówczas w Polsce dopiero raczkowało. Pewnego dnia chłopacy postanowili ściągnąć z Ameryki Roya Harrisa, który tak naprawdę zapoczątkował nasze pierwsze kroki w BBJ.
Mieszane sztuki walki w życiu Karola Bedorfa pojawiły się nieco później, ale od początku okazały się dla niego niezwykle interesujące.
– MMA spodobało mi się od samego początku i bardzo chciałem je trenować. Moja mama zawsze była jednak przeciwna walkom. Nie chciała, żebym obijał sobie głowę. Ze względu na nią przez lata omijałem więc MMA, ale ostatecznie mój wewnętrzny głos zwyciężył. Gdy natomiast zacząłem przygodę ze sportami walki, porzuciłem wszystkie inne zajęcia. Przestałem grać w koszykówkę i skupiłem się mocno na treningach w klubie, chciałem bowiem robić dobre wyniki na macie. Nie przypuszczałem wówczas, że dojdę tak daleko. Zawsze jednak trzymałem się zasady, że jeśli chce się być w czymś dobrym, trzeba się temu w całości poświęci. Uznałem więc, że nie mogę być jednocześnie dobrym zawodnikiem jiu-jitsu i dobrym koszykarzem, a później zawodnikiem MMA. Gdy trafiłem na matę, postanowiłem sobie to wszystko przewartościować i w stu procentach zająć się sportem, który mnie najbardziej wciągnął.
Karol Bedorf trafił do zawodowego MMA w roku 2007 i od razu związał się z organizacją KSW. Zanim jednak zdecydował się na ten ruch, walczył w brazylijskim jiu-jitsu. Rok przed swoim debiutem w mieszanych sztukach walki został mistrzem Polski w BJJ oraz wicemistrzem kraju w submission fightingu. Trzy razy tryumfował również w mistrzostwach Europy.
– Byłem znany z tego, że startowałem w wielu turniejach BJJ. Zdobywałem wiele razy tytuł mistrza Polski oraz trzy razy tytuł mistrza Europy i dlatego też dostałem propozycję od chłopaków z KSW. Wówczas w organizacji wszystko wyglądało zupełnie inaczej niż dziś. Dziesięć lat, które upłynęło od mojego debiutu, to prawdziwa przepaść. Wtedy walczyliśmy jeszcze w ringu i panował chaos w kategoriach wagowych. Ja ważyłem jakieś 102 kilogramy, a debiutowałem w turnieju do 95. Jednego wieczora można było stoczyć dwie albo trzy walki. Natomiast moim głównym celem idąc do KSW było wygranie z Francisem Carmontem, ponieważ rok wcześniej on znokautował mojego trenera. Chciałem więc go pomścić i to mi się udało.
Po dwóch pojedynkach w KSW, przyszły mistrz wagi ciężkiej kolejne boje toczył w innych organizacjach i tam zdobywał dalsze doświadczenie. Po czterech zwycięstwach powrócił jednak do KSW i podczas pamiętanej gali, na której debiutował Mariusz Pudzianowski, poddał Arunasa Viliusa. Następne starcie nie poszło jednak po myśli Bedorfa i musiał on uznać wyższość rywala, ale dalsze boje należały już do Karola, a zwycięstwa nad Davidem Olivą, Karlem Knothei i Olim Thompsonem doprowadziły go w roku 2013 do upragnionego pojedynku o pas mistrzowski. Podczas KSW 24: Clash of the Giants, Bedorf stanął naprzeciwko legendy sportów walki, mistrza olimpijskiego Pawła Nastuli, którego pokonał w drugiej rundzie starcia.
– To był historyczny pojedynek, bo toczyłem go z prawdziwą ikoną sportów walki, z ikoną judo, mistrzem olimpijskim, a także zawodnikiem, który przecierał szlaki MMA. Ta walka była też dla mnie punktem zwrotnym w karierze. Zdobycie pasa w boju z tak wielkim, wspaniałym człowiekiem, było czymś wyjątkowym.
Nosząc na biodrach wymarzony pas, Karol stoczył zwycięskie potyczki z Rollesem Gracie i Peterem Grahamem, a później jego przeciwnikiem został Michał Kita. Pojedynek ten miał być najpoważniejszym sprawdzianem umiejętności mistrza, bowiem mocno bijący Kita od lat był w czołówce kategorii ciężkiej w Polsce. I choć Bedorf przez wielu był skazywany na porażkę, nie tylko wygrał po ciężkim boju, ale również zakończył pojedynek wspaniałym, wysokim kopnięciem. Podczas KSW 34 Bedorf zmierzył się w obronie tytułu z kolejnym zawodnikiem lubiącym boje stójkowe. James McSweeney, który pokonał wcześniej Marcina Różalskiego, nie dał jednak rady stawić oporu Bedorfowi. Mistrz szybko i brutalnie rozprawił się z angielskim pretendentem i pozostał na tronie wagi ciężkiej KSW.
– Z każdą obroną pasa było coraz trudniej. Nie jest bowiem sztuką zdobyć tytuł. Znacznie większym wyzwaniem jest go bronić, bowiem przy każdej kolejnej obronie wymagania rosną. Samemu więc też trzeba się rozwijać, cały czas stawać się lepszym. Angażowałem wiele osób, które pomagały mi w przygotowaniach. Wyniki były zawsze na plus, ale nie zawsze przygotowania szły zgodnie z planem, tak jakbym tego sobie życzył. Często wyjeżdżałem ze Szczecina do Poznania. Opuszczałem rodzinę i to było dla mnie bardzo trudne. Dużo życia mi uciekało i dodatkowo przekładało się to również na efekty. Dziś jestem bogatszy o te doświadczenia i wiem, że mogę wszystko zorganizować na miejscu.
Ostatecznie w roku 2016 Karol Bedorf został pokonany i strącony z tronu wagi ciężkie przez Fernando Rodrigues Jr.
– To był właśnie moment na wyciągnięcie wniosków, czas, żeby coś zmienić w swoich przygotowaniach do kolejnych walk i inaczej wszystko sobie poukładać.
Niestety podczas przygotowań do następnego pojedynku Karol nabawił się bardzo poważnej kontuzji. Perspektywa starcia z Mariuszem Pudzianowskim motywowała go jednak do działania i powrotu do pełnej sprawności.
– Miałem zerwane ścięgno Achillesa, a powrót do zdrowia okazał się bardzo poważnym wyzwaniem. Przez ostatnie osiem miesięcy spędzałem na treningu niezliczoną liczbę godzin. Codziennie wstawałem o szóstej rano i już między siódmą, a ósmą byłem na sali. Najpierw bowiem musiałem robić całą gamę ćwiczeń rehabilitacyjnych, a właściwy trening rozpoczynałem dopiero po około 1,5 godziny bycia na macie. W powrót do zdrowia i przygotowania do walki z Mariuszem włożyłem więc bardzo dużo energii. Ta walka dodatkowo mnie motywowała. Gdy wiadomo, że na horyzoncie jest starcie, człowiek inaczej bowiem budzi się rano, inaczej wygląda jego dzień. Wówczas motywacja do treningu jest ogromna.
Karol skupia się teraz w stu procentach na walce z „Pudzinem”, ale w głowie cały czas pojawia się również myśl o odzyskaniu mistrzowskiego pas.
– Wiadomo, że na teraz nie jest to priorytet, bo nie można zapomnieć o tym co jest przede mną, żeby się nie potknąć. Nie zakładam oczywiście żadnego potknięcia, ale mam też ogromny szacunek do Mariusza, nie tylko pod względem sportowym, ale również prywatnie, za to co zrobił dla tego sportu. Czas pokaże co będzie po tej walce. Gdzieś na horyzoncie jest oczywiście starcie o pas z zawodnikiem, który pokonał mojego kolegę Michała Andryszaka. Jest więc też dodatkowa motywacja. Na razie jednak bardzo chciałbym wygrać z Mariuszem Pudzianowskim w pięknym stylu, a później zobaczymy.
Do starcia Karola Bedorfa z Mariuszem Pudzianowskim dojdzie już 9 czerwca, podczas gali KSW 44 w Ergo Arenie.
[artykuł pochodzi z oficjalnej strony federacji KSW]