Nitras vs. freakfighty. Czy czas na refleksję? [KOMENTARZ]
Jakby niepoważnie i dziwnie nie brzmiały zarzuty Sławomira Nitrasa wobec gal freakfightowych, sprzeciw rządzących wobec tej formy rozrywki wchodzi na wyższy poziom poziom. Minister Nitras vs. freakfighty to kolejna odsłona krytyki rządzących wobec tej specyficznej formą rozrywki. Jeszcze niedawno interweniował Rzecznik Praw Obywatelskich, a dziś sam minister sportu i turystyki chce zakazu organizacji gal freakfightowych na Stadionie Narodowym w Warszawie. Czy to najwyższy czas na autorefleksję i zmiany?
Niech mówią, byle nie przekręcali nazwy… – czy to nadal działa?
Freakfighty przechodzą pewnego rodzaju wizerunkowy kryzys, jakkolwiek to nie zabrzmi. Krytycy freakfightów mogą zapytać, jak kryzys wizerunkowy może mieć tak denna forma rozrywki. Ale mówimy tutaj nie o czymś powszechnie krytykowanym, ale już o czymś uważanym za zagrożenie dla dzieci i młodzieży. Gdy interweniują ludzie władzy i straszą ograniczaniem działalności, rozsądnym byłoby zacząć walczyć o ten splamiony wizerunek.
Sądzę, że w przypadku freakfightów przestaje działać zasada „nieważne, co mówią, byle nie przekręcali nazwy…”. Po pierwsze, freakfighty już dawno nie walczą o rozpoznawalność, bo uzyskały ją już dawno temu. Po drugie, grono krytyków mocno się powiększyło, a nawet wśród zwolenników słabnie akceptacja tego, co widzimy na ekranie. To również mówienie o freakfightach tworzy atmosferę niechęci wobec kolejnych krzywych akcji freakfighterów i wpływa na niechęć do oglądania widowiska. Po trzecie, właśnie coraz szersza dyskusja o zjawisku sprawiła, że nie jest ono już widziane jako głupia rozrywka, ale jako zagrożenie dla dzieci i młodzieży. I to wywołuje działanie.
Ważne jest również to, że wszelkie tematy związane z ochroną dzieci i młodzieży są bardzo nośne politycznie. Politycy widzą w nich bardzo duży potencjał wizerunkowy. Co więcej, biznes freakfightowy nie ma tak wielkiego potencjału finansowego i politycznego, by przejmowali się nim politycy. O co mi chodzi? Zamknięcie kopalni pociągnie za sobą strajki, straty wizerunkowe, utratę poparcia. W przypadku freakfightów nic takiego nie grozi. One naprawdę muszą zadbać o swój wizerunek, by nie były postrzegane jako zagrożenie dla dzieci i młodzieży.
Nitras vs. freakfighty jak RPO vs. freakfighty. Jest różnica!
Ostatnimi czasy, gdy temat freakfightów podjął Rzecznik Praw Obywatelskich, FAME MMA wystosowało do niego list. I teoretycznie było on grzeczny, miły, profesjonalny, jednak w praktyce tworzył on odmienną rzeczywistość. Zapraszanie RPO na galę freakfightową mogło być ocenione jako bardzo zuchwałe i bezczelne. Kontrargumenty o walce z mową nienawiści i o opiece psychologicznej dla zawodników (nota bene, to pozytywne działanie) mocno kontrastowały z tym, co jednak oglądaliśmy na konferencjach prasowych.
Właściwie nic się nie zmieniło. Życie toczyło się dalej. RPO może prosić, ostrzegać, upominać i o ile faktycznej władzy nie ma, to jednak może mieć wpływ na inne organy państwa (jeżeli jest traktowany przez nie poważnie). Nie wiem, na ile RPO wpływał na Ministerstwo Sportu i Turystyki, ale ostatecznie stało się to, co przewidywałem. W końcu prawą zajął się organ, który ma faktyczną władzę i naprawdę może sporo namieszać w środowisku.
Starcie Nitras vs. freakfighty rozpoczęło się dość dziwnie. Odnoszę wrażenie, że minister nie do końca rozumie specyfikę sportów walki jako takich. Chodzi o główny zarzut. Minister nie zgadza się na wydarzenie „w którym jeden człowiek kolanem rozbija nos drugiemu człowiekowi”. Mam nadzieję, że nie oznacza to ataku na całe MMA i inne sporty walki, w których po prostu możesz przyjąć kopnięcie na głowę. Mimo że brzmi to śmiesznie, a freakfightom można zarzucić wiele innych rzeczy, warto traktować ministra poważnie. Bo można nie mieć wiedzy i nie rozróżniać niuansów, ale gdy minister mówi o „ograniczeniach prawnych”, to faktycznie warto zacząć działać.
Dlaczego warto potraktować Ministerstwo Sportu i Turystyki poważnie?
Rada Ministrów ma inicjatywę ustawodawczą. Jeżeli więc będzie wola polityczna, do Sejmu w końcu może trafić ustawa. Za trochę ponad pół roku odbędą się wybory prezydenckie, więc środowiska polityczne będą chciały zapunktować w oczach wyborców (nawet jeżeli nie są to wybory parlamentarne). Wyobrażam sobie sytuację w której nawet kandydat na prezydenta firmuje walkę z freakfightami swoim nazwiskiem. I zyskuje na tym poparcie. Co więcej, freakfighty naprawdę da się przedstawić w mediach jako zło wcielone. Ministerstwo dysponuje sporymi środkami, może mieć wpływ nie tylko na Stadion Narodowy, ale również na inne samorządy z obiektami do organizacji wydarzeń. Przecież już teraz słyszymy o różnych formach nacisku na włodarzy miast, by nie zezwalać na organizację gal freakfightowych. I takie działania mają też duże poparcie społeczne.
Po prostu weszliśmy kolejny etap. Już nie tylko ostrzeżenia RPO, ale oficjalna krytyka samego ministra z poparciem koalicji rządzącej, zbliżającymi się wyborami i odpowiednim nastrojem społecznym. Nie warto igrać z ogniem, nawet jeżeli minister nie do końca rozumie specyfiki sportów walki. Nitras vs. freakfighty to prawdziwe ostrzeżenie. Mam tylko nadzieję, że sportowe MMA nie dostanie rykoszetem, gdyby jednak sprawy poszły dalej.
Co zrobią freakfighty?
Powoli przestaję wierzyć w realną zmianę. Freakfighty już dawno wybrały drogę kontrowersji jako głównego sposobu przyciągania widzów. Mimo że organizatorzy deklarują wykluczanie mowy nienawiści, spora część freakfighterów nie przebiera w środkach i robi wszystko, byle tylko było o nich głośno. FAME MMA zaznaczało, że nie ma wpływu na indywidualne decyzje zawodników i próbowało się wybielić. To co widzimy, wygląda jednak zupełnie inaczej od deklaracji. Tutaj ponownie wraca pytanie, czy organizacje freakfightowe odpowiadają za to, co oswoiły i za to, z czego czerpią zyski.
Moim zdaniem ta odpowiedź jest twierdząca. Żadna organizacja freakfightowa nie podpisuje kontraktu z nieznanym zawodnikiem. Angażując go, można przewidywać co zrobi. Jeżeli wcześniej policzkował lub opluwał rywali, jest ryzyko, że zrobi to kolejny raz lub pójdzie jeszcze o krok dalej. Więc nie ma co zasłaniać się niewiedzą.
Freakfighty mają wpływ na zachowania zawodników. Realne kary, łącznie z wyrzuceniem z organizacji, mogłoby zastopować niektórych. Pytanie, czy organizacjom freakfightowym faktycznie na tym zależy. Bo łatwiej jest po prostu umyć ręce, zasłonić się niewiedzą. Na pewno nikt nie będzie chciał zaciąć kury znoszącej złote jajka, więc najpopularniejsi awanturnicy wydają się być bezpieczni pomimo tego, co robią i co mówią. Przecież i organizacja, i zawodnik jadą na jednym wózku.
Nitras vs. freakfighty. I co dalej?
To kolejna instytucja, która wyraża swoje niezadowolenie z obecnej formy działalności organizacji freakfightowych. Tym razem to najwyższy szczebel decyzyjny. Freakfighty są w pewnym stopniu zagrożone i odnoszę wrażenie, że to zagrożenie znów zostanie zbagatelizowane. Nawet jeżeli niektóre zakazy uda się obejść, straty mogą być poważne.