MMA PLNajnowszeBez kategoriiMiddle Kick: Dynamite – nowa jakość czy podróbka?

Middle Kick: Dynamite – nowa jakość czy podróbka?

Bellatora od zawsze miałem za organizację, która mocno przyczyniła się do zepsucia rynku. Dlaczegóż to? Otóż od samego początku towarzyszył jej zamysł taśmowej produkcji gal, a więc postawienie na ilość, nie jakość. Od kwietnia 2009 promocja zrobiła 142 eventy podzielone w stylu seriali na kolejne sezony. Miłą odmianą były na nich turnieje, będące pewnym urozmaiceniem, ale o rewelacyjne rozpiski przy takim natężeniu było trudno. Jednak od czasu przejęcia sterów przez Scotta Cokera z kart znikły drabinki. To jednak nie koniec innowacji wprowadzanych przez byłego szefa Strikeforce.

Moją uwagę zwróciła wspólna inicjatywa Bellatora i Glory, nazwana „Dynamite”. Po pierwsze, dziwnie znajoma nazwa, po drugie kickboxing i MMA na jednej imprezie. Co prawda tytuł wzbudził we mnie lekki niesmak, ponieważ prawdziwe „Dynamite!!” jest tylko jeden i to z dwoma wykrzyknikami na końcu. Chyba zresztą te dwa znaki były furtką umożliwiającą wykorzystanie słowa głównego w nazwie od strony prawnej. Jednak nie od dziś chyba wiadomo, że Coker jest mocno zafascynowany japońskim rynkiem, a w tym projekcie miał również wspólnika w postaci Glory Sports International. Kolejnym zaskoczeniem było postawienie ringu i klatki obok siebie, zamiast decydować się na jedną wspólną platformę, bądź hybrydę. W dobie sztywnej standaryzacji zdecydowano się jednak na takie dosyć nietypowe rozwiązanie.

Rozpiska… z jednej strony czteroosobowy turniej i tytuły Bellatora i Glory na szali. Tutaj nie ma się co czepiać, bo wyglądało to naprawdę nieźle. Na pewno szpilki trzeba wbić za kickbokserskie superfighty. Keri Melendez niby jest specjalistką od walk uderzanych, ale z Glory nie ma zbyt dużo wspólnego. Do tego dostała po prostu słabą rywalkę, która jedynie statystowała w ringu. Paul Daley może także ma predyspozycje, aby toczyć niezłe pojedynki w 10-uncjówkach, ale za przeciwnika po prostu dostał innego fightera MMA. Rola GSI została więc okrojona do pojedynku Cavalari vs. Mwekassa i Adamczuk vs. Bojnazarow w undercardzie. Zresztą im bliżej było do gali, tym częściej mówiono o niej „Bellator 142” niż „Dynamite 1”. Nie było żadnej próby skofrontowania ze sobą przedstawicieli obu promotorów. Już nawet nie mówię o walce „mistrz kontra mistrz”, ale o posłaniu w bój kogoś w miarę rozpoznawalnego, lecz niekoniecznie czołowego. Właśnie to było smaczkiem japońskiego sylwestrowego szaleństwa spod znaku „Dynamite!!”. Minowa vs. Zimmerman, Masato vs. Kid, Musashi vs. Mousasi… To tylko wierzchołek góry lodowej kreatywności matchmakerów K-1/FEG. Właśnie o to chodziło – tylko w sylwestra dało się zobaczyć zestawienia, jakich nie uświadczyło się przez cały rok. Okej, zdaję sobie sprawę, że historia dynamitu z Kraju Kwitnącej Wiśni to nie tylko 31 grudnia. Pamiętam również o edycji 2002, bardziej znanej na zachodzie, jako „Pride Shockwave”, ale będącej wspólną inicjatywą K-1 i Pride. Tam jednak 7 z 8 pojedynków było na zasadzie konfrontacji fighterów z obu organizacji, a do tego jeszcze starcie grapplingowe (również niecodzienna sprawa) między Hidehiko Yoshidą a Royce’m Gracie. Amerykańskiej inicjatywie najbliżej do Dynamite!! USA, czyli niezbyt udanej próbie ataku Stanów przez FEG z pomocą EliteXC. Tam połowa wszystkich dziesięciu walk była również na zasadzie promotor kontra promotor.

Ostatnią rzeczą, na jaką chciałbym zwrócić uwagę, to astronomiczna liczba pozycji na rozpisce – 21. Cóż jednak z tego, skoro przynajmniej połowa to konfrontacje no name’ów, z czego część z nich w ogóle nie została pokazana. Z oficjalnej karty wstępnej dwie pozycje były warte sprawdzenia – pojedynek rezerwowy do turnieju i wspomniany wcześniej kickbokserski między dwoma zawodnikami z rankingu Glory – Bojnazarowem i Adamczukiem. W Japonii na rozpiskach również było dużo walk, ale wszystkie (!) były emitowane! Dodatkowo przy okazji wydarzenia z San Jose wymyślono jeszcze jedną innowację: niektóre starcia toczyły się równolegle!

Kończąc wywód, trzeba wspomnieć, że to nie ostatni taki eksperyment władz Bellatora. Docelowo Dynamite ma się odbywać raz w roku. Na miejscu Glory mocno bym się jednak zastanowił, czy chciałbym następnym razem takiej marginalizacji własnego (zresztą bardzo wysokiej klasy) produktu, jak przy okazji „jedynki”. Dodajmy jeszcze brak reklamy listopadowej Glory 24 w Denver i mamy już chyba jej pełny obraz. Występy Melvina Manhoefa czy Joe Schillinga w klatce BMMA rozbudziły apetyty. Niestety, potencjał na naprawdę duże fajerwerki częściowo zaprzepaszczono. Format chyba nie pasował także widzom za Oceanem, ponieważ ratingi w Spike były niższe, niż się spodziewano. Sportowo main card w większości nie był zły. Do tego całkiem niezła jak na amerykańskie warunki oprawa i Lenne Hardt w roli zapowiadającej. Mam jednak takie wrażenie, że po szumnych zapowiedziach ktoś się w tym całym zamieszaniu nieco zagubił…

PS. O nowej organizacji, w której zawalczy Fiodor/Fedor napiszę prawdopodobnie w następnym odcinku.

Scrolluj dalej, albo kliknij tutaj,
by obejrzeć kolejny wpis