Mayweather zje McGregora? Ale hajs się zgadza!
A ja dalej nie wierzę i do końca nie będę przekonany dopóki w ringu naprzeciw siebie nie staną Conor McGregor i Floyd Mayweather Junior. Jestem zaskoczony, że to starcie może naprawdę dojść do skutku. Mam spory dystans do przechwałek McGregora, ale jednej rzeczy mu nie odmówię – nawet gdy przegra, to on będzie biznesowym zwycięzcą.
Irlandczyk będąc tak blisko starcia przeskakuje kolejną granicę teoretycznie nie do przekroczenia dla zawodnika UFC – dostanie się choćby na chwilę do świata wielkiego boksu i naprawdę wielkich pieniędzy. Może to właśnie nasz sport rozwija się szybciej, może to na MMA wolą chodzić młode talenty, ale pod względem finansowym wszyscy marzą, by zarabiać tyle, co gwiazdy boksu. Każdy słyszał o Mike’u Tysonie, największych zawodników MMA kojarzy znacznie mniej osób. Wiele mówiło się o potencjalnym starciu Andersona Silvy z Royem Jonesem Juniorem, ale w końcu nie wyszło. Tyle mówiło się o McGregorze i o Floydzie Mayweatherze i już myślałem, że tutaj też na gadaniu się skończy. W czym był więc lepszy McGregor od Silvy? Przebił się. Tak jak robił to już wcześniej. Nie mam wątpliwości, że uczył się również od Floyda.
Porównując obu wojowników widzę bardzo dużo podobieństw. Obaj mówią bardzo dużo, obaj łamią zakazy i uważają się za najlepszych na świecie. Co bardzo ciekawe, jeszcze nie tak dawno to Floyd Mayweather opowiadał, jak to on by nie bił wojowników MMA, aż musiał go uspokajać jego ojciec mówiąc, że oni „skopaliby d**pę małemu Floydowi”. Teraz Conor McGregor mówi niemal to samo o bokserach i też musi być uspokajany. Obaj cieszą się ze swojego sukcesu, nie ukrywają, a wręcz akcentują swój finansowy sukces. I McGregor, i Mayweather skupili się na zdobywaniu pasów różnych kategorii wagowych. Mimo tego, że wcale nie są najlepszymi zawodnikami w historii MMA i boksu, to oni osiągnęli największy sukces finansowy. McGregor i Mayweather są jak wizerunkowi i biznesowi bracia bliźniacy zajmujący się odrębnymi dyscyplinami, którzy w końcu chcą zrobić olbrzymi, wspólny biznes. Już teraz mówi się o biciu finansowych rekordów. Poczekajmy jeszcze chwilę aż jeszcze bardziej nakręcą media, aż pospinają się przed kamerami i skupią na sobie uwagę tak, jak nie udało się nikomu.
A sportowo? To zawodnik MMA wchodzi do bokserskiego ringu, by zarobić bokserskie pieniądze i… być może bokserski oklep. Tak to przeważnie jest, gdy chcesz grać mimo wszystko i akceptujesz zasady przeciwnika. Jestem daleki od wydawania stuprocentowych wyroków, choć zdecydowanie więcej czynników przemawia na korzyść Floyda. W sportach walki może zdarzyć się wszystko, ale boks jest zdecydowanie bardziej przewidywalny niż MMA. Gdy zawodnik MMA mówi, że zbiłby najlepszych bokserów na ich zasadach, jest szalony (sam McGregor temu nie zaprzecza). Tak jak gdy bokser mówi, że pokonałby mistrza UFC w klatce. Trzeba wierzyć w siebie, ale mieć respekt przed specjalistą w swojej dziedzinie. A co na to kibice? Dla laika biją się i tutaj, i tutaj. Dla osoby bardziej obeznanej pozornie mała różnica będzie kluczem do wygranej. Różne płaszczyzny starcia, zasady i punktowanie, ring a klatka, różnice w rękawicach, gardzie, trzymaniu dystansu, inne ramy czasowe pojedynku i specyfika wysiłku w walce. Można wymieniać i wymieniać. Naprawdę zaskakują mnie osoby, które bez cienia wątpliwości obstawiają wygraną McGregora. Chciałbym jednak, by zdziwili się też kibice stawiający wszystko na Mayweathera.
Jeżeli dojdzie do starcia, będzie ono wielkim hitem, przede wszystkim finansowym. Conor McGregor w ringu zarobi takie pieniądze, jakich nie zarobiłby w klatce nawet przy swoim marketingowym błysku. Pokonany czy zwycięski, nadal zostanie mistrzem świata MMA w zdobywaniu sławy i pieniędzy. Ale z Floydem niech lepiej trzyma gardę trochę wyżej niż zwykle.