Liska skok po kasę. Czy we freakach pojawi się więcej sportowców?
Niedawno sportową Polskę zszokowała wiadomość, że na gali FAME FRIDAY ARENA 2 wystąpi Piotr Lisek. Znakomity lekkoatleta zmierzy się z Dariuszem „Daro Lwem” Kaźmierczukiem.
Piotr Lisek to światowej klasy skoczek o tyczce. Na koncie ma wiele medali imprez międzynarodowych. Do jego największych sukcesów należą m.in. wicemistrzostwo świata czy halowe mistrzostwo Europy. Dwukrotnie brał też udział w Igrzyskach Olimpijskich, w Rio de Janeiro kończąc zawody tuż za podium. Co najważniejsze 31-latek nadal należy do szerokiej światowej czołówki. W bieżącym roku został bowiem halowym wicemistrzem Europy.
Na przełomie lipca i sierpnia przyszłego roku w Paryżu odbędą się kolejne Igrzyska Olimpijskie. To najważniejsza sportowa impreza dla większości sportowców na świecie. Tak więc jak sama decyzja o walce jest jeszcze zrozumiała tak jej czas może już nieco dziwić.
Kibiców lekkoatletyki w Polsce z pewnością martwi ryzyko urazu na zaledwie 10 miesięcy przed Igrzyskami – czy w trakcie przygotowań czy też walki. Sam Lisek w rozmowie z Faktem bagatelizuje to zauważając, że trening tyczkarski jest również bardzo niebezpieczny. Zresztą nie stroni on od ekstremalnych wyzwań, niedawno mogliśmy go choćby oglądać na torze Ninja Warrior Polska.
Na szczęście jak było widać na poniedziałkowej konferencji prasowej, wszystko wydaje się w przypadku. I oby tak pozostało.
Do sprawy odniósł się też Tomasz Majewski, dwukrotny mistrz olimpijski w pchnięciu kulą a obecnie wiceprezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. Stwierdził on, że PZLA wydało zgodę na walkę Liska dlatego, że odbywa się on w okresie jego roztrenowania już po zakończonym sezonie. Podkreślił też, że jest to zgoda jednorazowa, bo zawodnika czeka sezon olimpijski. W wywiadzie udzielonym sport.pl Majewski był również pytany o obawy czy kolejni zawodnicy będą masowo uciekać do freaków? Właśnie, czy istnieje takie niebezpieczeństwo?
Jak nie wiadomo o co chodzi…
… to chodzi o pieniądze. To oczywista oczywistości. Piotr Lisek we wspomnianej rozmowie z Faktem mówi, że nie robi tego dla pieniędzy a dla sportowego wyzwania, adrenaliny. Szczerze mówiąc nie za bardzo jednak w to wierzę. Prawda jest taka, że w większości sportów kasa nie jest aż tak imponująca. Wyjątkiem jest oczywiście piłka nożna, gdzie godnie zarabiają nawet dość przeciętni zawodnicy. W innych przypadkach jest już jednak znacznie gorzej i podobnie jest z lekkoatletyką. Wiem to, bo w tej samej firmie co ja pracuje choćby jeden z aktualnych mistrzów Polski. Kilkoro absolutnie topowych lekkoatletów może liczyć na solidne wsparcie sponsorów, reszta ma zaś problem z utrzymaniem się z samego sportu.
Dobrym przykładem ogromnej dysproporcji był też choćby niedawny triumf siatkarzy w mistrzostwach Europy. Otrzymali oni za to czek na 500 tysięcy euro. Dla porównania dwa lata wcześniej nasi piłkarze za zdobycie 1 punktu i ostatnie miejsce w grupie na EURO zainkasowali 10 mln euro, czyli aż 20-krotnie więcej!
Intratne gaże za freakowe walki mogą się okazać naprawdę kuszące dla wielu.
Sportowcy idący do MMA to nie nowość
Od razu na początku zaznaczę, że nie mam tu na myśli sportowców wywodzących się z innych sportów walki tj. bokserów, kickbokserów, zapaśników czy judoków. Tak wyglądały przecież początki naszego pięknego sportu. Pierwsze gale UFC miały na celu sprawdzenie, który sport walki jest najskuteczniejszy. Nomen omen, nazwa największej organizacji MMA w Polsce to przecież… Konfrontacja Sztuk Walki.
Koronnym przykładem będzie tu oczywiście Mariusz Pudzianowski. Prawdziwa legenda zawodów Strongman, 5-krotny mistrz świata i triumfator wielu innych zawodów. Może nigdy nie doszedł do poziomu mistrzowskiego w MMA, ale swoją ciężko pracą zasłużył na szacunek fanów i mimo wszystko odniósł kilka cennych zwycięstw. Jego zasługi dla popularyzacji MMA w Polsce są absolutnie niepodważalne. Może to trochę kontrowersyjne, ale uważam jego walkę z Marcinem Najmanem za jedną z najważniejszych w historii polskiego MMA. Oczywiście nie pod względem sportowym. Tu nie umywa się choćby do mistrzowskich walk w UFC Joanny Jędrzejczyk (w tym z Karoliną Kowalkiewicz w Madison Square Garden) czy Jana Błachowicza (z zadaniem pierwszej porażki Adesanyi w karierze na czele). Walka „Pudziana” z Najmanem przyciągnęła jednak do MMA wielu fanów, zwłaszcza, że wówczas jeszcze mogliśmy oglądać gale KSW na antenie otwartego Polsatu.
Kolejnym przykładem wielkiego polskiego sportowca, który poszedł tą drogą jest były mistrz olimpijski i wielokrotny mistrz Europy w podnoszeniu ciężarów Szymon Kołecki. Po kilku zwycięstwach doszedł do poziomu KSW, gdzie pokonał m.in. właśnie Mariusza Pudzianowskiego.
Obaj wymienieni zawodnicy zdecydowali się na „stricte sportowe” MMA. Poświęcili się w pełni temu po zakończeniu kariery w dotychczas uprawianej dyscyplinie. Freak fighty nie wymagają jednak aż tak dużego poświęcenia.
Trzeba jednak uważać…
W tym roku uwagę mediów w Polsce dwukrotnie mocno przykuł Robert Karaś. Raz w pozytywnym sensie, w drugim zdecydowanie przeciwnie. Najpierw ustanowił nowy rekord świata na dystansie dziesięciokrotnego Ironmana. 38 kilometrów pływania, 1800 kilometrów jazdy na rowerze oraz 422 kilometry biegu ukończył w czasie nieco ponad 164 godzin pobijając poprzedni wynik aż o 18 godzin. Kilka tygodni później organizatorzy zawodów w Brazylii ogłosili jednak, że w jego organizmie wykryto niedozwoloną substancję. Sam Karaś tłumaczył, że doping brał w związku ze swoją walką na gali FAME 17 i nie sądził, że zabroniona substancja tak długo będzie utrzymywać się w jego organizmie. Teraz grozi mu nawet do 4 lat zawieszenia i odebranie ustanowionego rekordu.
Oby to się nie powtórzyło
Oczywiście nie podejrzewam Piotra Liska o podobny brak odpowiedzialności, bo mówiąc szczerze mamy tu do czynienia ze sportowcem zupełnie innego kalibru. Zresztą kompletnie nie zgadzam się ze słowami Michała Rynkowskiego, czyli szefa Polskiej Agencji Antydopingowej (POLADA). W serwisie Twitter (wiem, że teraz to X, ale wolę poprzednią nazwę jak pewnie większość – przyp. red.) napisał on, że wpadka dopingowa Karasia to „jedna z najpoważniejszych spraw w historii polskiego sportu”. Karaś ani nie jest sportowcem olimpijskim (triathlon jest dyscypliną olimpijską od Igrzysk w Sydney w 2000 roku) ani nie rywalizuje w popularnym Ironmanie, gdzie odbił się od światowej czołówki. Tu przy okazji należy docenić, że mamy obecnie Polaka w gronie najlepszych na świecie. Robert Wilkowiecki niedawno zajął 9. miejsce na mistrzostwach świata Ironman w Nicei. O sukcesie tym jednak można było przeczytać głównie w portalach branżowych zajmujących się triathlonem czy pisali o tym pasjonaci tego sportu jak choćby związany również z MMA Maciej Turski.
Tymczasem informacjami o wyczynach Karasia bombardowano nas wszędzie. Sam nawet wspominałem o tym na łamach MMA.pl w związku z jego powiązaniami z FAME MMA. Organizacja freak fight zobowiązała się bowiem przekazać pieniądze na leczenie chorej Michalinki przy okazji występu Roberta. Oczywiście nie podważam tego, iż wyczyny Karasia są imponujące, ale prawdą też jest to, iż Polak znalazł sobie niszę w konsekwentnym wydłużaniu dystansu – 2-krotny Ironman, 3-krotny Ironman, 5-krotny Ironman aż w końcu absurdalnie wręcz wycieńczający dla organizmu 10-krotny Ironman. Jest to już wyczyn absolutnie ekstremalny, na który decyduje się już tylko wąska grupa może kilkunastu osób na świecie. To co robił jest imponujące, ale jednak to nie to samo co sportowa rywalizacja na absolutnie najwyższym światowym poziomie.
Kto następny?
Czy wkrótce zobaczymy kolejnych aktywnych sportowców, którzy spróbują swoich sił we freak fightach. To zależy od wielu czynników. Zarówno chęci samych sportowców jak i interesów organizacji.
Wydaje mi się, że angaż Piotra Liska w FAME MMA spotkał się z niezbyt przychylnym przyjęciem przez fanów lekkoatletyki. Pytanie na ile jego osoba przyciągnie nowych fanów dla organizacji. Od tego zależeć będzie czy w przyszłości choćby takie FAME MMA zdecyduje się na sięgnięcie po innego sportowca.
Kto może być więc następny i pojawi się w klatce w niedalekiej przyszłości?
Ostatnio sporo mówiło się o potencjalnym pojedynku Piotra Żyły ze Sławomirem Peszką. W przeciwieństwie jednak do Piotra Liska tu pojawił się kategoryczny sprzeciw ze strony trenera naszej kadry skoczków. Przynajmniej nie w tym roku… Ze względu na swój charakter i specyficzny humor Żyła może być bowiem łakomym kąskiem.
Jednak ogólnie osoba Sławka Peszki może wpłynąć na większy udział sportowców w galach freak fight. Jako jeden z włodarzy CLOUT MMA zorganizował niedawno walkę byłego siatkarza z byłym piłkarzem, czyli Zbigniewa Bartmana z Tomaszem Hajtą. W klatce zadebiutował też inny były piłkarz Błażej Augustyn.
W świecie freak fightów równie ważną kwestią jak sam występ w klatce są również konferencje prasowe. Ceni się więc postacie o wyrazistym charakterze, które będą potrafiły zrobić show również przed walką. W świecie wyczynowego sportu znajdziemy nieco takich osób, które nie powtarzają jedynie oklepanych frazesów. Takie, po których wywiadach zawsze można było się spodziewać czegoś ciekawego albo przynajmniej kontrowersyjnego. Można tu zaliczyć niegdyś czołowego tenisistę „trenującego po szopach” Jerzego Janowicza czy narzekającego na wyniki Plebiscytu Pawła Fajdka. Jak również dającą zawsze ciekawe wywiady Ewę Swobodę. To tylko kilka „pierwszych z brzegu” przykładów.
Co dalej? Czas pokaże
Wielu sportowców w Polsce jest zdecydowanie niedocenianych pod względem finansowym. Oferta walki we freak fightach może zaś przynieść naprawdę konkretny zastrzyk gotówki. Oczywiście najlepiej, gdy sportowcy decydują się na taki krok już po zakończeniu kariery. Jeśli jednak jest inaczej ważne, aby robili to z rozwagą. Ważne, aby ewentualny „skok po kasę” nie odbył się kosztem czy to skoku o tyczce czy jakiegokolwiek innego występu. Jako fan polskiego sportu tego właśnie bym sobie życzył. Jednocześnie po ludzku życzę im, aby byli docenieni. Koniec końców, decyzja będzie należeć do nich.