Nuuuuda! Jak Lewis i Ngannou skrzywdzili… samych siebie
Dwóch silnych, groźnych, przebojowych zawodników z dynamitem w łapie dało bardzo nudną walkę. Statystyki bezlitośnie obnażyły przebieg pojedynku, który był jednym z najsłabszych starć w historii UFC. A tyle się mówiło o tym zestawieniu. Kibice byli zawiedzeni. Lewis i Ngannou zostali ostro skrytykowani. A prawda jest taka, że zawodnicy najbardziej skrzywdzili samych siebie.
Derrick Lewis i Francis Ngannou nie wytrzymali presji
Dlaczego było tak słabo? Czynników może być dużo. Można gdybać, ale nigdy nie będziemy w stu procentach wiedzieć, co faktycznie się działo. Na pewno Lewis i Ngannou wiedzieli, jak może skończyć się chwila nieuwagi lub ostra wymiana ciosów. Obaj potrafią „zabić” jednym uderzeniem, więc ryzyko porażki przez ciężkie KO było wielkie po obu stronach. Niby można było obstawiać nokaut, było to uzasadnione. Widmo nokautu krążyło nad oktagonem, krążyło i… uśpiło kibiców. Cisza przed burzą? Raczej burza przed ciszą.
Był to pojedynek o wysoką stawkę, być może o możliwość walki o pas. Również tutaj zalecana jest ostrożność i mądre podejście do walki, bo jedna pomyłka mogła oznaczać załamanie kariery. Co więcej, obaj wojownicy nie słyną ze zbyt dobrej kondycji, więc musieli rozłożyć siły na całe 15 minut. Tak się starali, starali… i spalili się. Nie wytrzymali presji. I to nie w tym sensie, że zrobili coś dramatycznego ale nie zrobili praktycznie nic, by pokazać swój potencjał.
Strach przed porażką, ale nie przed walką… Hunt lepszy od Lewisa i Ngannou
To tak naprawdę najgorsze, co mogli zrobić. Sparaliżował ich strach przed porażką. Nie była to obawa przed samym faktem bicia się w klatce, bo obaj mają za sobą wiele stoczonych pojedynków, ale raczej obawa przed szybkim nokautem, rysą na wizerunku, spadkiem w rankingach. Na tym poziomie nikt nie boi się dostać po twarzy, ale (jak widać) strach przybiera inną formę. W tym paraliżu zapomnieli jednak o tym, że lepszy jest ciekawy zawodnik z wieloma porażkami na koncie niż nudny zwycięzca ze słabymi walkami, którego każdy ma gdzieś.
Obydwu wojownikom zależało na wygranej, bez znaczenia, w jakim stylu. Niestety, nie jest to mecz Polska-Japonia, w którym Japończycy kalkulacją zapewnili sobie awans. W sportach walki awans zdobywa się nie tylko zwycięstwami, ale przede wszystkim walkami w dobrym stylu. Wystarczy popatrzeć na Marka Hunta i grono jego wielkich fanów. Jak widać, da się być legendą sportów walki i zarabiać dobre pieniądze z rekordem 13-12-1-1.
Trochę zrozumienia… Lewis i Ngannou pożałują prędzej czy później
Na pewno odrzuciłbym teorie spiskowe i trochę wyhamował z tak ostrą krytyką dwóch zawodników. Kibicu, przynajmniej postaraj się zrozumieć, o co tam mogło chodzić. Poza pojedynkiem dwóch „spalonych” zawodników, mogłeś zobaczyć dobrą galę. Nie było zmowy Lewis-Ngannou, bo żaden z nich nie jest na tyle głupi, by świadomie niszczyć swój wizerunek wojownika. Dzięki temu zarabiają, dzięki temu są kolejne kasowe pojedynki i możliwość zdobycia pasa. Każdy skupił się na zwycięstwie, jednak obaj byli zbyt „sparaliżowani”, by pojąć, co tak naprawdę robią. Stracili świadomość.
Oczywiście więcej żalu może mieć do siebie Francis Ngannou, który nie zrobił nic, by przeważyć szalę na swoją korzyść. Mimo to, Derrick Lewis wcale nie wypadł znacznie lepiej i chyba przyjdzie mu poczekać na pojedynek o pas (mimo wygranej). Curtis Blaydes faktycznie może podziękować im za nudny pojedynek, bo po tak nudnym starciu nikt nie chciałby ich zobaczyć w walce o pas i to on wyrasta na czołowego pretendenta. Gdzieś w tle czai się Brock Lesnar, który przyciągnie więcej kibiców niż trzej wspominani wojownicy razem wzięci.
Lewis i Ngannou – dwóch przegranych w jednej walce
Nie sądzę, by podobna sytuacja się powtórzyła. W skrócie – Lewis i Ngannou stracili naprawdę dużo pieniędzy, bo mogli wykorzystać pojedynek do tego, by zarobić ich jeszcze więcej. Mieli szansę, nie wykorzystali jej i stracili część fanów. Cofnęli swoją karierę w momencie, gdy mogła ona jeszcze bardziej rozkwitnąć. Kibicu, masz jeszcze wątpliwości, kto powinien czuć się najbardziej poszkodowany?