Kogo boli Conor McGregor?
„Złotousty”, nieskromny, efektowny i efektywny, kochany i znienawidzony. Już dawno nikt tak nie namieszał w świecie MMA jak Conor McGregor. W wymiarze sportowym jeszcze nie zrobił tyle, co największe legendy, ale w postrzeganiu przez kibiców wizerunku fightera i jego możliwości zarobkowych wywołał burzę. Dla niektórych jest fenomenem, zdaniem innych to pajac. A dla mnie to niezwykle barwna postać zmuszająca do wyciągnięcia wniosków.
Wizerunek w showbiznesie jest niezwykle ważny i Conor doskonale to wie. Wysoki poziom sportowy daje wiele możliwości, ale coraz częściej w czasie wyrównania poziomu to właśnie dzięki dopracowanej „medialnej masce” zarabia się krocie i dostaje solidnych przeciwników. Wielu zawodników też to wie, ale nie potrafi przebić się ze swoim imagem do świadomości przeciętnego kibica. Trochę nie dziwię się serii zarzutów w kierunku McGregora i Dany White’a. Musi boleć, gdy trenujesz równie ciężko, równie rozsądnie jak największa gwiazda UFC, ale to jednak pyskaty Irlandczyk może przejść do twojej kategorii wagowej i zgarnąć ci title shota wprost sprzed nosa. To on przyciąga media.
Niesprawiedliwe? Tak już jest. UFC sprzedaje swoje walki widzom. UFC zarabia pieniądze. Zagraniczne portale zarabiają pieniądze. Każdy z nas chce zarabiać. Musisz się opłacać, by dostać szansę. Poziom jest coraz bardziej wyrównany, dlatego musisz być wyjątkowy. Jesteś podobnym produktem jak inni, a podstawowe prawo marketingu brzmi – „Wyróżnij się lub zgiń”. Tak więc Dana White i media uwielbiają Conora, bo pozwala na o wiele większe zyski. Zauważyłem, że każdy ruch Irlandczyka jest tak dopracowany, by dobrze prezentował się w mediach. „Komiksowa”, nieco przerysowana mimika i gesty zwracają uwagę. Żaden dziennikarz nie będzie obojętny, każdy będzie chciał to pokazać.
Popularność zdobywają również ci zawodnicy, którzy bezpośrednio wdają się w słowne wymiany z McGregorem. Z jednej strony to Irlandczyk zgarnia sprzed nosa najlepsze walki, ale z drugiej to dzięki niemu można zarobić bardzo ładne kwoty. Conor ma rację mówiąc, że to właśnie dzięki niemu można „trzepać hajs”. Już nie wystarcza zainteresować kibiców swoim starciem z nowo poznanym przeciwnikiem. Trzeba ich porwać, wzbudzić emocje, być może podzielić jak swego czasu dzielili elektorat Jarek Kaczyński i Donek Tusk. Nie bez przyczyny przed kolejnymi starciami można na Facebooku wstawiać specjalne grafiki, typu „I am with Aldo” lub „I am with McGregor”. Conor znokautował Aldo, ale to osoba, która pokona McGregora może, przy odpowiednim pokierowaniu swoim błyskiem popularności osiągnąć sukces. Oczywiście nie spodoba się to Danie White, któremu „psują się maszynki do robienia pieniędzy” (Ronda Rousey, Sage Northcut). Właśnie dlatego Conor jest dla niego na wagę złota.
Mam wrażenie, że wielu kibiców nie widzi drugiego dna wizerunku McGregora. I w sumie sławetne akcje Irlandczyka właśnie na to są obliczone. Niesportowe, szokujące wypowiedzi na konferencjach prasowych czy tuż przed walką, ale za to przybijanie piątki i podziękowania po starciu. Wystarczy zobaczyć, gdzie jest gra aktorska, a gdzie prawdziwy sport. Czy można go oskarżać o brak szacunku, obrażanie uczuć religijnych, zachowania niegodne sportowca w czasach, w których trzeba przekraczać kolejne granice by zaistnieć? McGregor stara się wciągnąć do emocjonalnej gry jak największą liczbę kibiców. W sumie widzowie zawsze tego potrzebowali i zawsze będą potrzebować, dlatego on dostarcza to, czego podświadomie pragną. Myślę, że to bardziej zdystansowani kibice mogą zaakceptować lub polubić Irlandczyka. Ktoś, kto z różnych względów, będzie prezentował bardziej restrykcyjnie podejście do sportu i medialnej otoczki, nie zaakceptuje go.
Sądzę, że McGregor może przyciągnąć również ludzi spoza MMA. On po prostu zaciekawia. Jest niestandardowy, niezwykły, odstający od stereotypowego wyobrażenia. Dzięki burzeniu takich stereotypów można dotrzeć do ludzi pozornie niezainteresowanych. Bohaterska otoczka „niezwyciężonego” (nie każdy sprawdzi jego rekord na Sherdogu) przyciąga. I zastanawiam się, czy właśnie taki wizerunek nie jest lepszy – McGregor jest elegancki, wygadany, inteligentny i prezentuje się jak bogaty człowiek sukcesu. Cham i cwaniak? Może być tak odebrany, ale na pewno nie będzie przeciętniakiem. Wyróżnia go też wygląd. W końcu ktoś pomyślał, że fighter wcale nie musi prezentować się jak zwykły dres. Luźne spodnie i koszulki raczej kojarzone z treningiem lub z domową garderobą zamienił na eleganckie garnitury lub coś o wiele bardziej stylowego niż dres. Pokazuje, że osoba trenująca sporty walki może dobrze wyglądać, a przy tym nie być metroseksualnym chłopaczkiem z pierwszych stron „Bravo”. Conor wie, jak walczyć, co powiedzieć i jak się ubrać.
Do Conora trzeba się przyzwyczaić. Pierwsze „spotkanie” z jego wypowiedziami i działaniami może być zaskakujące – przyciągające lub odpychające. Sport to szlachetna rywalizacja, gdzie najważniejsze są wartości, ale pieniądze to showbiznes – tutaj obowiązują inne prawa. Irlandczyk po prostu poznał te zasady i według nich gra. Nie widzę go jako złego czy dobrego. To po prostu biznesmen w pełnym tego słowa znaczeniu.