Kibicowski syndrom McGregora – krzywdzenie samego siebie!
Wózek rzucony w autobus, rozbita szybka i rozcięcie na twarzy Michaela Chiesy – poszkodowany pozwał za to McGregora. Fani Irlandczyka nie próżnowali – atakowali Chiesę i jego rodzinę. Coś złego dzieje się z niektórymi kibicami MMA i poziomem ich komentarzy. Naśladowcy McGregora chyba nie zdają sobie sprawy, że tak naprawdę krzywdzą samych siebie. To smutny syndrom McGregora.
Kiedyś to było? Kiedyś faktycznie było inaczej!
W erze Chucka Liddella, Matta Hughesa i innych, fani MMA nie byli tacy, jacy są dzisiaj. Nie byli tacy wredni, nie rzucali wyzwiskami, nie hejtowali w social mediach… Jeśli promujemy walki obrzucając rywali gó*nem i nawzajem się poniżając, ludzie to przejmują i właśnie ten trash talking tworzy toksyczną grupę fanów.
W dużej mierze zgadzam się ze słowami Michaela Chiesy. Może kiedyś też były hejty, też zdarzały się konflikty, jednak ogólnie można było być dumnym z poziomu środowiska MMA. Co prawda nadal istnieje grupa normalnych, kulturalnych kibiców, jednak coraz częściej do głosu dochodzą oni – młodzi, energiczni, radykalni, zainteresowani dyskusją, ale już nie taką, jak kiedyś. Różnice zdań kończą się wyzwiskami, chęcią wyśmiania i zmieszania z błotem przeciwnika. Coraz mniejsze znaczenie ma fakt, że adwersarz to Twój ziom z podobnymi zainteresowaniami, pasją, być może z podobnymi marzeniami i problemami.
Syndrom McGregora – on to robi dla kasy, a Ty???
Można się zastanowić, po co oni to robią? Po co zachowują się jak McGregor, który przekracza kolejne granice trashtalku? On ma w tym cel. Chce szokować, wywoływać jak największe emocje, sprzedawać jak najwięcej biletów. I o to chodzi w tym wszystkim. To prawda, że zaczyna się to robić żenujące, a kolejne ataki na rodzinę, pochodzenie, życie prywatne rywala przestają bawić i chyba coraz bardziej odpychają od niego niż przyciągają. Już coraz rzadziej mówi się o „królu”, coraz częściej o „błaźnie”, bo im większa pewność siebie, tym ostrzejsza weryfikacja jego zapowiedzi. Chyba przyszedł czas na przemyślenia. A kibice? Nadal robią to samo. Bez namysłu. Zapominają o ważnym szczególe.
Nie będziesz jak McGregor! Nie zostaniesz wojownikiem
Podobno warto naśladować swoich idoli, by osiągnąć taki sam sukces jak oni. Czy działa to w każdym obszarze? Jasne jest, że nie. McGregor byłby kolejnym celebrytą znanym z tego, że jest znany lub wcale by nie zaistniał w świadomości mas, gdyby nie to, że jest zawodnikiem MMA. Kibicu, czy naśladujesz go również w tej kwestii? Czy pracujesz nad szybkością, siłą i precyzją uderzenia? Regularnie trenujesz, jeździsz na zawody? Nie? Naśladując McGregora tylko w kwestii trashtalku zachowujesz się jak małpa w zoo. Małpujesz bez namysłu, czy staniesz się przez to lepszy. Niestety, nie będziesz fajniejszy, jeżeli przejmiesz styl wypowiedzi McGregora.
Nie o to chodzi w kibicowaniu, by naśladować swojego idola w każdym aspekcie. Jeżeli faktycznie jesteś fanem McGregora, nie możesz nie zauważać, że on gdzieś zbłądził, zapędził się przekraczaniu kolejnych granic. Chcesz iść jego drogą? OK, ale nie będziesz przez to ani bogatszy, ani fajniejszy. Po prostu zostaniesz zwykłym wulgarnym pieniaczem. Chciałbym zobaczyć miny ludzi hejtujących kobietę i matkę Michaela Chiesy, gdyby musieli odpowiedzieć za to przed sądem. O to im chodziło?
Będzie bolało…
Chcą być groźni jak ich idol, są śmieszni jak każdy facebookowy napinacz… W swojej miłości do McGregora nie są w stanie zauważyć, że małpując go robią krzywdę nie tylko środowisku, ale przede wszystkim samym sobie. Chcą wygrywać, ale niestety przegrywają. Syndrom McGregora – porażka na własne życzenie.