Jest diagnoza! Wiemy ile „Pudzian” będzie musiał dochodzić do pełni zdrowia po KSW 47
Gala KSW 47 w Łodzi już za nami. W drugiej walce wieczoru Mariusz Pudzianowski mierzył się z Szymonem Kołeckim. Ostatecznie wskutek kontuzji „Pudziana”, zwycięstwo należało do byłego medalisty olimpijskiego.
Walka skończyła się już w pierwszej rundzie, choć mieliśmy podczas niej małą przerwę, gdy Kołecki zadał nielegalny cios w krocze. Później, podczas obalenia, okazało się, że Pudzianowski nie jest w stanie kontynuować pojedynku. Przyczyną była kontuzja mięśnia dwugłowego uda, która sparaliżowała zawodnika i wykluczyła z dalszej walki.
Chwilę po wyjściu z klatki „Pudzian” zdołał odpowiedzieć na kilka pytań dziennikarzy. Prowadzony m.in. przez brata tłumaczył, że „urwał dwugłowy”. Artur Mazur z redakcji sportowefakty.wp.pl miał okazję podpytać Mariusza o odczucia dotyczącego tego starcia i całej sytuacji. W odpowiedzi na rokowania i długość przerwy, „Pudzian” odpowiedział:
Doskonale wiem, bo miałem już pozrywane bicepsy. Nikt mnie nie wpuści na salę treningową przez najbliższych 6 tygodni. Po tym czasie zaczniemy od ćwiczeń na orbitreku, potem rehabilitacja. Myślę, że po trzech miesiącach wrócę do normalnych treningów.
Jakoś kuśtykam. Ale mam problem ze wstawaniem z krzesła czy łóżka. Ten ból przypomina skurcz. To tak, jakby cię złapał skurcz w udzie i trzymał przez cały czas.
Jak całe to zdarzenie wyglądało z jego perspektywy?
Szymon próbował poderwać moje nogi, a ja chciałem skontrować i szarpnąłem mocno. Cały czas mam dynamit w nogach. Te mięśnie są dynamiczne i silne. Aż za silne. W momencie jak szarpnąłem, mięsień nie wytrzymał i strzelił. Noga momentalnie zrobiła się sztywna. Poczułem, jakby prąd przez nią przeszedł. A dalej to widzieliście sami – nie byłem w stanie podnieść się o własnych siłach.
To kolano Szymona aż mnie poderwało z maty. W jednym momencie zachciało mi się wymiotować i s***ć. Miałem ochotę zdjąć rękawice i powiedzieć: mam już k***a dość! To uderzenie czuję do tej pory. Wiem, że Szymon celowo tego nie zrobił. Absolutnie nie mam do niego żadnych pretensji. Takie rzeczy się zdarzają w ferworze walki. To jest MMA. Do klatki nie wchodzimy, żeby się pieścić albo obściskiwać. Stało się, co się stało. Idziemy dalej.
Z kolei o swoim rywalu, Szymonie Kołeckim i jego występie mówi:
Radzi sobie. Trzeba mu to oddać. Ale wydaje mi się, że jakby nie było tej przerwy, tej kontuzji, to umęczyłbym go na pełnym dystansie. Dla mnie jedna runda, to nie jest walka. Jestem już przyzwyczajony do dłuższych pojedynków. Zresztą już pokazałem, że potrafię się bić na dłuższym dystansie.
Nie mogło także zabraknąć pytania o Mirosława Oknińskiego, który po walce wystosował oświadczenie, że przeprasza Mariusza jak i jego rodzinę za swoje zachowanie.
Ten pan mnie nie interesuje! Nie chcę mieć z nim nic do czynienia. Nie chcę żadnych przeprosin. Nie potrzebuję ich. Są pewne zasady i granice, których się nie przekracza. Chcę, żeby była jasność – Szymona Kołeckiego bardzo szanuję. To człowiek z klasą. Gdybym mógł, to nawet dziś usiadłbym z nim na przysłowiowym piwku. Wygrał, należało mu się, miał więcej szczęścia. Czasami szczęście sprzyja lepszym. On potrafił się zachować, jego trener – nie. Na tym zakończmy ten temat.
Co dalej z karierą byłego strongmana?
A bo to raz przegrywałem? Sportem zajmuje się już 20 lat i wiem, że czasami się wygrywa, a czasami przegrywa. Tym razem przegrałem bardziej sam ze sobą niż z przeciwnikiem. Podobna historia spotkała mnie w 2009 roku. Wtedy też musiałem odpuścić zawody, które pewnie bym wygrał. Nie poddaję się. Jakoś się po tym wszystkim poskładam i wrócę. Nie uważam, że dostawałem od Szymona baty. Chciałem się lać dalej, ale noga powiedziała „dość”.