MMA PLNajnowszeConor McGregorDwaj królowie: The Notorious vs. Mighty Mouse

Dwaj królowie: The Notorious vs. Mighty Mouse

Co ich łączy? Niewiele. Głównie chyba to, że  uprawiają ten sam sport i walczą dla tej samej organizacji.

Foto: Business image created by Snowing - Freepik.com

Co ich różni? Prawie wszystko. I akurat tutaj, wbrew temu co lubi powtarzać czasem obecny mistrz kategorii półśredniej Tyron Woodley (18-3), najmniejsze znaczenie ma kolor skóry, bo przecież Jon Jones (22-1, 1 N/C) potrafił łączyć zasiadanie na tronie P4P ze znakomitymi wynikami PPV.

Teraz jednak król P4P,  Demetrious Johnson (26-2-1) wzbudza niepomiernie mniejsze zainteresowanie i zarabia jedynie ułamek kasy jaką zarabia drugi król UFC, król PPV,  Conor McGregor (21-3). P4P czy PPV? Co ważniejsze? Czy liczy się tylko kasa czy jednak znaczenie ma również dziedzictwo pozostawione po karierze?

Mighty Mouse to zawodnik MMA w pełnym tego słowa znaczeniu. Wszechstronny, świetny w każdej płaszczyźnie walki. Można by rzec, idealny. No właśnie, czy nie zbyt idealny? Kursy na rywali Demetriousa w ostatnich walkach przekraczają 7.00 a czasem nawet 8.00. Prawda jest taka, że niestety, ale lepiej niż umiejętności sprzedają się emocje. Widzów przyciąga niepewność co do przebiegu walki, a ta wynika z pewnych słabości poszczególnych zawodnikow. Fani analizują walki i często zdarza się, że dochodzą do wniosku i jeden z zawodników jest lepszym stójkowiczem, podczas gdy drugi ma przewagę w parterze.  The Notorious również ma słabości. Jeśli w końcu raczy bronić swojego pasa można znaleźć wiele argumentów przemawiających za jego przeciwnikami. Czy Tony Ferguson (22-3) nie „zajedzie” go kondycyjnie albo czy Conor będzie w stanie przeciwstawić się zapasom Khabiba Nurmagomedova (24-0)? Właśnie ta ciekawość skłoni przeciętnego Amerykanina do sięgnięcia po swoje ciężko zarobione dolary w celu wykupienia subskrypcji PPV.

A co z Johnsonem? Oczywiście każdy kto ma choćby względne pojęcie o tym sporcie nie może nie doceniać jego klasy sportowej. Ale czy jego walki są szeroko dyskutowane przez fanów? Niezbyt, bo raczej każdy z góry zna wynik. Gdzie potencjalny rywal ma upatrywać swych szans? Wilson Reis (22-8) posiada czarny pas w BJJ, większość zawodników w starciu z takim rywalem starałoby się znaleźć rozwiązanie w stójce, ale niekoniecznie Mighty Mouse, on pokazał, że jest absolutnie najlepszy w każdym aspekcie swojego rzemiosła i zmusił czarny pas brazylijskiego jiu jitsu do poddania pojedynku. Demetrious potrafi dokonywać rzeczy wielkich, przekonał się o tym choćby Kyōji Horiguchi (20-2), który został zmuszony do odklepania na sekundę przed końcem mistrzowskiego pojedynku.

Teraz jesteśmy niemal w przededniu historycznego wyczynu, którego zamierza dokonać Demetrious Johnson. Już za tydzień na gali UFC 216, Mighty Mouse podejmie próbę jedenastej obrony pasa mistrzowskiego UFC. Wielka rzecz, nieprawdaż? Wielkie występy zasługują na wielką scenę. Przecież rok temu Conor McGregor, gdy, jako pierwszy w historii UFC, starał się być posiadaczem dwóch pasów mistrzowskich jednocześnie, dostał walkę wieczoru na niezwykle wypromowanej i przystrojonej dobrymi pojedynkami niczym choinka na święta, gali UFC 205 w legendarnej nowojorskiej Madison Square Garden. Miejsce i okoliczności jak najbardziej odpowiadające wielkiemu wyzwaniu, któremu ostatecznie podołał. Tymczasem Demetrious ma pisać historię w co-main evencie gali, będąc niżej na karcie niż pojedynek o pas tymczasowy. Sam udział mistrza kategorii muszej na karcie PPV to i tak pewien krok w przód, gdyż swoje dwie ostatnie walki stoczył na galach, za które Amerykanie nie musieli dodatkowo płacić, zresztą od czasu oficjalnego przejęcia UFC przez WME | IMG  był jedynym mistrzem, którego nie „sprzedawano” w PPV. Czy można się dziwić takiemu postępowaniu UFC? Raczej nie. Ostatnia karta PPV, którą firmował swoim nazwiskiem, czyli UFC 191: Johnson vs. Dodson skończyła z wynikiem zaledwie 115 tys. wykupionych subskrypcji*. Dlatego rozumiem to, tym bardziej, że nowe władze UFC zwracają jeszcze większą uwagę na biznesowy aspekt tego sportu.

Dziesięć obron pasa Johnsona wobec zera Conora. To porównanie jest miążdzące, ale spójrzmy na inne liczby? Liczba obserwujących na Twitterze: DJ – 248 tys., CM – 6,48 mln. Najlepszy wynik PPV, na której zawodnik walczył w walce wieczoru?- DJ – 205 tys., CM – 1,6 mln. Można by rzec, że wobec Conora, Mighty Mouse jest biedny niczym przysłowiowa mysz kościelna.  W sumie Conor czterokrotnie przekroczył barierę 1 mln subskrypcji i na ten moment wszystkie te gale są w TOP 5 najbardziej kasowych gal organizacji pod tym względem. Z czego bierze się ta przepaść. Conor McGregor ma swój niepowtarzalny, momentami irytujący, ale jednak przyciągający tłumy, styl życia. Z drugiej strony jest Demetrious, który jest wzorem sportowca, jednak jak na dzisiejsze czasy wydaje się być zbyt grzeczny, zbyt mało kontowersyjny.

Jak widać, ludzi średnio interesuje mozolne budowanie dziedzictwa i stabilność. Wolą obserwować „wielkie skoki” tak jak robi to Conor McGregor. Drugi pas? Wyzwanie najlepszego współczesnego boksera? To emocjonuje ludzi, a nie jakiś rekord. Jak ważne są emocje świadczy choćby fakt, że gala UFC 205 osiągnęła gorszy wynik PPV niż UFC 202, gdzie ładunek emocjonalny walki wieczoru był większy a promocja pojedynku była oparta nie tyle na wartościach sportowych co na niższych pobudkach jak chęć rewanżu… o latających puszkach nie wspominając. Trzeba sobie powiedzieć, pod względem medialnym Demetrious to szara myszka, podczas gdy Conor to (prze)kocur.

To, że mistrz kategorii muszej nigdy nie osiągnie podobnych zarobków co Irlandczyk jest niemal pewne (a biorąc pod uwagę bokserski wyskok McGregor jest to przekonanie graniczące z pewnością), jednak co może zrobić, aby zwiększyć swoją popularność? Na pewno potrzebne są odważne decyzje. Dywizja musza została już wyczyszczona i z całym szacunkiem dla takich zawodników jak John Dodson (19-8),  Joseph Benavidez (25-4) czy Henry Cejudo (11-2), są to świetni zawodnicy, jednak nie są to nazwiska, które elektryzują. A trzeba pamiętać, ze wielkość tworzą wielcy rywale. Czym byłaby Barcelona bez Realu i na odwrót? A już blizej sportów walki, to czy pamiętano by o wielkim Muhammedzie Alim, gdyby nie tacy przeciwnicy jak George Foreman czy Joe Frazier? Ali odniósł przecież kilkadziesiąt zwycięstw, ale jego legenda została zbudowana głównie na wielkich pojedynkach jak Rumble in the Jungle czy Thrilla in Manila. Demetrious Johnson musi więc szukać rywali poza swoją kategorią. Odmowa walki z Dillashawem na pewno nie przyszporzyła Johnsonowi fanów. Tym bardziej, że tłumaczenia co do niepewności odnośnie wypełnienia limitu wagowego przez TJ-a wydają się dość zabawne wobec wyboru na rywala Raya Borg. The Tazmexican Devil miał w tym względzie niechlubną przeszłość, co zresztą potwierdziło się przed niedoszłym pojedynkiem na UFC 215 (choć oczywiście oficjalna wersja jest inna).

Najprostszym wyjściem byłoby oczywiście przejście do kategorii koguciej. Problem jednak w tym, że warunki Demetriousa Johnsona nie są imponujące nawet jak na kategorię muszą, a co dopiero kogucią. Szczęśliwie się jednak składa, że niezależnie od wyniku walki mistrzowskiej w kategorii koguciej na UFC 217 obaj jej uczestnicy, czyli Cody Garbrandt (11-0) oraz T.J. Dillashaw (14-3) są skłonni na zejście do 125 funtów, aby walczyć z Johnsonem. Ciężko jednak powiedzieć na ile te deklaracje są prawdziwe i czy wobec powrotu Dominicka Cruza (22-2) czy perspektywa rewanżu zarówno dla jednego jak i drugiego nie okaże się atrakcyjniejsza niż mordercze zbijanie do kategorii muszej. O walce z Johnsonem w limicie 135 funtów nawet nie wspominam ym bardziej, że już wcześniej Dominator udowodnił, że Mighty Mouse na samym szczycie tej kategorii raczej nie ma czego szukać. Niezależnie od kategorii, aby tak naprawdę przejść do historii musi podjąć próbę pokonania kogoś z wymienionej trójki. W innym wypadku pozostanie tylko mistrzem kategorii „karłów”, gdyż dla przeciętnego człowieka limt 57 kg dla mężczyzn jest kompletnie abstrakcyjny i przez to traktowany z pewną dozą lekceważenia.

Z drugiej strony mamy Conora McGregora. Jego królestwo teoretycznie jest oparte na bardziej błahych podstawach, jednak w praktyce jest ono znacznie mniej wrażliwe na niepowodzenie. Porażka dla Demetriousa byłaby tragedią, podczas gdy dla Conora mogłaby stanowić podstawę do zbudowania nowej historii. Więcej trash talku, więcej kasy. Interes się kręci.

Sytuacja w kategorii lekkiej jest całkowicie odmienna od tej w kategorii muszej. Tu pretendentów jest aż nadto. Oprócz wspomnianych wcześniej Fergusona czy Khabiba jest jeszcze przecież choćby niepokonany Justin Gaethje (18-0) czy najatrakcyjniejszy dla Conora pod względem finansowym Nate Diaz (19-11). Problemem w tej dywizji jest oczywiście mistrz, który niezbyt garnie się do bronienia pasa, bo… zawsze trafi się jakaś lepsza okazja, jak choćby ostatnio pojedynek z Floydem Mayweatherem.  Teraz możliwe, że Conor łaskawie zniży się do spełnienia tego obowiązku, ale to raczej przy okazji zarabiania po raz kolejny wielkich pieniędzy w starciu z kontrowersyjnym stocktończykiem.

Dlaczego Conor to robi? A dlaczego nie. W tej chwili jest dla UFC jedyną lokomotywą PPV. Brock Lesnar? Doping. Jon Jones? Doping. Ronda Rousey? Emerytura, a przynajmniej zawieszenie kariery?  Teraz wraca Georges St. Pierre (25-2), który może się okazać jakąś alternatywą, ale ciężko powiedzieć czy to powrót na stałe. A nawet jeśli to i tak ciężko na 36-letnim Kanadyjczyku opierać jakieś długoterminowe założenia.  Dlatego tez Conorowi pozwala się na wiele. Wywalczył pas kategorii piórkowej. Nie musiał go bronić, pozwolono mu od razu walczyć o drugi. Los sprawił, że przy okazji powstała jego rywalizacja z Natem Diazem. Dostał rewanż z Diazem, a później i tak walkę o drugi pas. Czy potem obronił, któryś z nich? A gdzie tam, zaplanował sobie wycieczkę do boksu. Czasem bardziej konserwatywni fani uważają jednak, że to jednak  zbyt wiele. Jednak prawda jest taka, że subskrypcja kupiona przez hardkorowego fana to taki sam zysk jak tak kupiona przez tzw. Janusza MMA. A tych drugich jest niestety więcej…

Conor McGregor poza tym, że jest świetnym sportowcem, jest również świetnie wypromowaną marką. I to marką globalną. Dodatkowo teraz, po pojedynku z Floydem, wykraczająca poza świat MMA. I pomimo tego, że jego zachowanie jest irytujące a świetni pretendenci muszą przez niego czekać grzecznie w kolejce po złoty strzał to i tak każdego interesuje jego kolejny pojedynek.

W tej chwili wydaje się, że to „zło” zwycięża i pieniądz rządzi światem. Demetrious Johnson prezentuje najczystsze wartości tego sportu i szkoda by było, żeby nie zostały one odpowiednio docenione, dlatego mam nadzieję, że w przyszłości podejmie jakieś ryzykowne kroki, które pozwolą mu chociaż w niewielkim stopniu zdobyć uznanie szerszego grona fanów.

Grafika przedstawia dwie figury królów na szachownicy, jedna z nich jest krystalicznie czysta, druga natomiast zamglona. I czy właśnie te niedoskonałości, nimb tajemniczości i pierwiastek niepewności nie są tym co wszyscy kochamy? I dlatego to właśnie The Notorious a nie Mighty Mouse jest bardziej popularny. Król niekoniecznie musi być doskonały….

 

Scrolluj dalej, albo kliknij tutaj,
by obejrzeć kolejny wpis