Oskarżenia, zastraszanie, flaki na wierzchu… Cebulowy biznes MMA?
Powodzenia, przyjacielu! – powiedział właściciel polskiej organizacji MMA do zawodnika chętnego spróbować nowych wyzwań w innym miejscu. Niestety, nie zawsze tak się kończy współpraca… Polskie MMA to również dywagacje, oskarżenia, straszenie sądem. Biznesmeni pokazują swoje „cebulowe nastawienie”. Panowie, jesteście profesjonalistami, czy prowadzicie cebulowy biznes MMA i zachowujecie się jak przekupki na targu?
Gdy profesjonalizm idzie w odstawkę…
Nie będę tutaj rzucał nazwiskami, poruszał konkretnych przypadków, bo wcale nie chodzi o to, by komuś dociąć. Tekst dotyczy ogółu sytuacji konfliktowych, nie tylko jednej, konkretnej sprawy. Zauważam, że polskie gale MMA stoją na coraz wyższym poziomie. Nie tylko sportowym, ale przede wszystkim organizacyjnym i marketingowym (w kategorii skuteczności, wzrostu oglądalności i liczby sprzedanych biletów). Coraz ciekawsze transmisje, coraz lepsza obsługa medialna, coraz głośniejsze nazwiska i piękne pojedynki. Naprawdę nie mamy się czego wstydzić w porównaniu do innych europejskich państw. Niestety, polscy profesjonaliści nadal nie potrafią zachować zimnej głowy, gdy dochodzi do sytuacji konfliktowych. Profesjonalizm idzie w odstawkę, a króluje cebulowy biznes MMA.
Wystarczy, że ktoś nie wywiąże się ze swoich zobowiązań. To zapewne strata finansowa, zburzenie pewnych planów. Oczywiście, jest to bolesne i smutne, ale czy nie lepiej rozegrać to jak człowiek na poziomie, czyli spróbować dogadać się w 4 oczy, a gdy to nie poskutkuje wejść na drogę sądową bez robienia wielkiego medialnego szumu? W Polsce kwestie kontraktów, pozwów, wzajemnych oskarżeń są wywlekane na widok publiczny w mediach społecznościowych i wywiadach dla mediów branżowych. Zawodnik i włodarze organizacji oskarżają się wzajemnie, wytykają sobie błędy, zdradzają tajemnice… Ludzie, którzy dawniej „jechali na jednym wózku”, wspólnie tworzyli ciekawe show i razem zarabiali pieniądze , dziś skarżą się, obmawiają i robią show z kulis zakończenia współpracy. Czy nie jest to żenujące?
MMA to inny biznes? Pewne zasady są niezmienne
Każda szanująca się firma (branża jest kwestią drugorzędną) unika zdradzania informacji wrażliwych dotyczących samego przedsiębiorstwa, jak też jego wspólników (byłych i obecnych). Raczej nie uświadczymy informacji o tym, jak to dyrektor kłóci się z pracownikami czy w jakich okolicznościach zwalnia swojego podwładnego i co jest zarzewiem konfliktów. Po co? Chodzi o zwykłą odpowiedzialność za swój biznes (bardzo często takie informacje zostają brutalnie wykorzystane przez konkurencję) i profesjonalny wizerunek. Chciałbyś robić interesy z kimś, kto zmiesza Cię z błotem i będzie Cię obrażał na każdym kroku, gdy współpraca się nie powiedzie?
W przypadku kłótni między organizacją i zawodnikiem obie strony szkodzą sobie wzajemnie. Organizacja będzie borykać się z wizerunkiem przedsiębiorcy-wyzyskiwacza, a wielu potencjalnych pracowników kilka razy zastanowi się, nim podpisze „zawłaszczający” kontrakt z właścicielami wojującymi ze swoimi byłymi zawodnikami. Działa to też w drugą stronę. Wojownik roszczeniowy, nie potrafiący dochować tajemnicy zawsze będzie ryzykiem dla potencjonalnego pracodawcy. Gdyby konkurencja była silniejsza, nikt nie chciałby robić z nimi interesów.
Jeżeli ma to być jakakolwiek forma promocji, jest to promocja w słabym stylu. Przeciętny „Janusz” nie zainteresuje się tematem. Konflikty będą pożywką dla internetowych trolli i hejterów – specjalistów od finansów i upadku organizacji. A gdy dwóch się bije, tam trzeci korzysta.
Cebulowy biznes MMA? Panowie, załatwcie to między sobą
Nie mam ochoty czytać o kolejnych przepychankach między organizacją a zawodnikiem. I mam pewność, że nie jestem w tym odosobniony. Dogadacie się? Kontynuujcie współpracę. Nie uda się? Przestańcie wzajemnie kopać pod sobą dołki, bo wszyscy na tym stracicie. Szanujmy się…