Nurmagomedov – zbyt przerażający na mistrza?
Za dzieciaka siłował się z niedźwiadkiem, trenował zapasy i judo, później dwukrotnie zdobywał mistrzostwo świata w bojowym sambo. No i przyszedł czas na MMA, w którym jest niepokonany i niemal każdy przeciwnik kończy walkę totalnie zdominowany. Nurmagomedov ma dużego pecha, bo jego styl walki, okoliczności, kontuzje oraz mało gwiazdorskie zachowanie utrudniają zdobycie mistrzostwa.
Ryzyko porażki przez poddanie lub nokaut jest wpisane w MMA. Wygrasz, przegrasz, zawsze chcesz coś pokazać i do tego bezwzględnie dążysz. Mało kto zakłada jednak szybką porażkę lub bycie zdominowanym przez całą walkę. To pierwsze zdarza się i nic na to nie poradzisz, to drugie może być zmorą ambitnego zawodnika. Każdy chce mieć szansę na wykazanie się i raczej nie przypuszcza, że przez całe 15 minut (lub mniej) będziesz poskręcany, obijany i nie pokaże nawet 10 proc. swoich możliwości. A takie jest ryzyko w starciu z Nurmagomedovem. Wielu wojowników wagi lekkiej przez lata budowało swoją markę, pokonywało przeciwników i tworzyło wartość swojego przedstawienia. Gdy staje przed nimi niepokonany w 24 walkach „orzeł” z Kaukazu, jest czego się obawiać. I nie chodzi o strach przed nokautem czy poddaniem. Chodzi o to, że nagle twoja wartość może drastycznie spaść. Zawodowiec wygląda jak amator, stójkowy dominator leży i kwiczy w parterze, magik BJJ pokazuje najzwyklejszą bezradność. A media i kibice nie zawsze będą widzieć porażkę przez pryzmat mocnego przeciwnika. Krytycy raczej skupią się na tym, co zrobiłeś źle.
Również okoliczności nie sprzyjają Khabibovi. Wcześniej kaukaskiego wojownika trapiły kontuzje. Gdy mógł walczyć, wykruszali się przeciwnicy, których wcześniej trudno było namówić do starcia. Minął czas, Nurmagomedov pokazał, że mimo długiej przerwy nadal jest tym samym, mocno dominujący zawodnikiem. Pech jednak chce, że tytuł ma właśnie Conor McGregor, który chce sobie zrobić przerwę do maja przyszłego roku. No i znów trzeba czekać. Na horyzoncie pojawia się tak samo głodny sukcesu Tony Ferguson. Obaj są w stanie zagrozić McGregorowi, ale obaj nie są w stanie od razu dostać starcia o pas. A sam mistrz? Nigdy nic nie wiadomo. Jako kura znosząca złote jajka może nagle chcieć kolejnych starć w innej kategorii, ale już niekoniecznie będzie chętny oddać pas. A tytuł „Interima” to chyba nie jest to, czym zadowoli się Nurmagomedov. Cześć kibiców zawsze będzie kwestionować jego sukces, bo „jak wróci McGregor, to mu pokaże”. A Irlandczyk jak na razie pokazał, że po prostu nie chce walczyć z Dagestańczykiem. Nie będę dywagował, dlaczego.
W sportach walki są mistrzowie, których lubi showbiznes i tacy, którzy „nie bawią się w robienie szopki”. Nurmagomedov raczej należy do tych drugich. On jest na serio. Jego słowa skierowane do Dany White brzmią bardzo poważnie, zbyt poważnie, by traktować to jako marketingową gierkę tak lubianą przez część kibiców. Wygląda na wkurzonego, ambitnego zdobywcę ze Wschodu, którego najbardziej interesuje pas i sportowy sukces niż pławienie się w luksusach, występy w programach, imprezy, kobiety, alkohol, coś mocniejszego itp. On nie będzie się sztucznie uśmiechał, przybijał piątki z kimś, kogo nie lubi. Tacy jak on trudniej zdobywają popularność, są „showbiznesowo wyautowani”, a jedyną drogą jest zamknięcie ust krytykom. Tylko jak to zrobić jeżeli mało kto chce z tobą walczyć?
Właśnie dlatego mu kibicuję. Jego sukces jest ciekawą odmianą w coraz bardziej „showmańskim” świecie MMA. Trochę mnie boli, gdy słyszę, że teraz liczy się tylko gadanie. Doceniam inteligencję showmanów, ale bardzo imponuje mi czysty sportowy profesjonalizm i głód sukcesu. Im więcej przeszkód, tym piękniejszy sukces.