Jędrzejczyk vs. Kowalkiewicz – wielkie starcie z małym smutkiem w tle [FELIETON]
Jeszcze kilka lat temu nie wyobrażałem sobie, że dwie polskie zawodniczki zawalczą na szczycie kobiecej wagi słomkowej UFC. Dziś jest to już faktem i naprawdę możemy być dumni zarówno z Jędrzejczyk jak i z Kowalkiewicz. Jest się z czego cieszyć, jednak w blasku fenomenu walki pojawiają się też pewne cienie – smutne wnioski i niepewność.
Pozytywne jest to, że kolejny raz zaznaczamy swoją obecność na mapie światowego MMA. Znów wojownicy z Polski występują w głównej karcie UFC i są doceniani za niezwykły styl walki. Sądzę, że ułatwi to start innym polskim zawodnikom, którzy chcą zawalczyć w największej organizacji MMA na świecie. Po prostu nie jesteśmy już jak jakiś afrykański kraj na końcu świata, gdzie sport jest nowością, bo do tej pory jedyną rywalizacją było polowanie dzidami na grubego zwierza. Coraz więcej trenujących, coraz silniejsze kluby i coraz więcej wojowników walczących poza granicami. Niewiele europejskich państw może pochwalić się mistrzem UFC. My możemy. W walce o mistrzostwo stają naprzeciw siebie dwie Polki, które zdominowały swoją kategorię. I po tym starciu pas nadal będzie miała polska wojowniczka.
Po UFC w Krakowie czułem duży niedosyt. W walce wieczoru polskiej gali zawalczyli Cro-Cop i Gonzaga, Chorwat i Brazylijczyk. Rywale byli silniejsi od rodaków i ogólnie średnio widziałem kolejne UFC w Polsce. Dlaczego? UFC nie przyciągnęło masowych odbiorców, czyli nie zrobiło tego, co z łatwością udaje się KSW. W szeregach organizacji trudno było znaleźć polską gwiazdę, która pokona mocnego przeciwnika, przyciągnie masy i w Polsce da świetną walkę wieczoru. Rozpoznawalni byli wojownicy KSW, o Polakach w UFC masy niewiele wiedziały. Jędrzejczyk dopiero co zdobyła pas, zaczynała drogę do wielkiej popularności. Mam nadzieję, że dobre starcie dwóch Polek sprawi, że zostaną one docenione nie tylko za granicą, ale przede wszystkim w Polsce. Liczę na Marcina Helda (mimo porażki z Sanchezem), na Krzysztofa Jotkę i innych. Jeżeli w jakiś sposób znajdą uznanie u masowego odbiorcy, UFC wróci nad Wisłę.
Ubolewam trochę nad faktem niskiej popularności kobiecego MMA. Nawet wśród hardcorowych fanów da się słyszeć, że wolą jednak walki mężczyzn. Bo szybsi, silniejsi, stworzeni do walki no i nie wygląda to źle nawet jak obiją sobie gęby. Sam łapię się na tym, że trudniej jest mi oglądać urazy, rozcięcia i siniaki u kobiet. Nie umiem mocno uderzyć, gdy zdarza się sparować z klubową koleżanką. Widzę nierówność, bo gdyby nasze piękne dziewczyny były wielkimi facetami i tam dominowały w swojej kategorii wagowej, byłyby popularniejsze, może nawet bardziej doceniane. A wcale nie włożyły w trening mniej wysiłku niż inni wojownicy. Niestety, wśród polskiego masowego odbiorcy więcej będzie się mówić o powrocie Trybsona niż o wielkim sukcesie dwóch Polek.
Wszyscy czekamy na pojedynek. Typujemy, obstawiamy i zastanawiamy się, jak będzie przebiegać. Tu nie będzie remisu i jedna z dziewczyn będzie musiała zaznać pierwszej porażki w zawodowej karierze. Tylko jedna pozostanie niepokonaną. Cieszyłbym się, gdyby obie dobrze się zaprezentowały, bo zbyt szybki nokaut lub poddanie może wpłynąć na ich postrzeganie, a są w kategorii zawodniczki roszczące sobie prawo do bycia numerem 2 w rankingach. Zwyczajnie żal mi będzie, gdy jedna czy druga padnie po jednym z ciosów. Pełne 5 rund pełne zwrotów akcji zakończone trudną sędziowską decyzją? Przy tak wysoki poziomie walka równie dobrze może skończyć się w pierwszej rundzie.
12 listopada w Nowym Jorku odbędzie się jedna z najważniejszych walk polskiego MMA, która i tak średnio zainteresuje masowego odbiorcę w Polsce. Mistrzynią UFC znów będzie Polka, ale jedna z walczących zazna pierwszej porażki w zawodowej karierze. Cieszę się, trochę martwię, ale trzymam kciuki za obie dziewczyny. I za kibiców, by docenili to wielkie wydarzenie.