Moda na… McGregora! Odcinek 10 000? [FELIETON]
Wstałem w środku nocy, poczułem się głodny, otwieram lodówkę… a tu McGregor. „Daj mi spokój!”, „Weź sp…” nie pomogło. Dopadł mnie w rogu kuchni, nie dał mi szans. Cały świat MMA żyje telenowelą z McGregorem i z UFC w rolach głównych. Wyczuwam przesyt. Zły dla organizacji, zły dla zawodnika, zły dla całego środowiska. I chyba jesteśmy bezsilni.
Ludzie uwielbiają seriale, również takie, jakie widzimy w związku z Conorem i z UFC. Nawet jeżeli już do przesady mówi się o kłótniach między gwiazdą a organizacją, i tak coś nakazuje człowiekowi zapoznać się z daną informacją. Masz dość, ale nie możesz przejść obojętnie. O medialności wydarzenia decyduje wiele czynników, ale jednym z nich jest ciągłość, możliwość kontynuacji, tworzenie się historii łatwej do opowiedzenia. Człowiek czeka na kolejne odsłony, bo wszystko dzieje się na naszych oczach. Nawet tak żałosne spektakle jak sprawa Madzi z Sosnowca miały potencjał, by przyciągać ludzi przed ekrany telewizorów.
W przypadku McGregora mamy sytuację jak z pudelka, jak z kłótni w związkach celebrytów. Ktoś kogoś zdradził, ktoś komuś nakopał do tyłka, ktoś kogoś przeprosił i pogodzili się w łóżku… Zawodnik oskarża, dziennikarze starają się odkryć, co jest nie tak, White wydaje komunikat, ktoś komentuje, ktoś inny zdradza szczegóły. Hajs się nie zgadza, ale wokół tego narastają różne opowieści, w których chyba już niedługo pojawią się smoki. Wszystko wokół jednego wojownika, który jest 8 w rankingach P4P, ale dzięki sprawnemu marketingowi przynosi największe zyski.
No i mamy przesyt. Chyba już coraz częściej można wyczuć, że ludzie są zmęczeni tym teatrem. Z jednej strony wszystko idzie dobrze, jest zainteresowanie, ale z drugiej widać balansowanie na cienkiej linii – na linii „wk… czytelnika”. Później jest tylko mniejsze zainteresowanie UFC, mniejsza chęć śledzenia bieżących wydarzeń w mediach i chęć zajęcia się czymś mniej irytującym. Również Irlandczyk może mocno się przeliczyć. McGregor atakujący zewsząd jest jak Krzysztof Ibisz. Również na niego przyjdzie czas, w którym będzie musiał się ograniczyć i nie „naparzać swoim marketingiem” w trosce o dobro swoje i dobro odbiorców. Inni, równie wartościowi zawodnicy zaczynają się czuć poszkodowani, a to na pewno nie pomoże UFC w relacjach ze swoimi pracownikami. Organizacja pokazuje, że jeden niespokojny człowiek może zagrać na nosie jej właścicielom. Powstaje dylemat, na ile może sobie pozwolić McGregor, a na ile Dana White, by zyskać, nie stracić i by nie rozsadzić organizacji od środka. Nie jest to typowa iskra na proch, ale ewidentnie niszczenie prestiżu UFC przez ludzi je tworzących. To jasny komunikat: „Organizacja jest słaba, jak będziesz sławny i wystarczająco bezczelny, możesz ugrać coś dla siebie”.
Czasami zastanawiam się, co by było, gdyby media zbojkotowały całą szopkę związaną z konfliktem między McGregorem a UFC. No i dochodzę do wniosku, że jestem niepoprawnym marzycielem… bo nie ma na to szans! Nikt dobrowolnie nie pozbędzie się kolejnych newsów, które przyciągają odbiorców. Nikt nie chce zostać w tyle w imię prób naprawy świata. Można uważać serial „McGregorowie” za bezsensowny. Widzę solidne podstawy takiego podejścia. Mimo wszystko, i tak będzie ktoś zainteresowany tym, co powiedział McGregor, a o czym myślał Lorenzo Fertitta, co mógł zrobić Dana White, a czego nie zrobił. Nawet jeżeli masz gdzieś Irlandczyka, i tak będziesz czuł potrzebę zajrzenia do środka newsa. Świadomość samonakręcającego się mechanizmu niekończącej się telenoweli niewiele pomoże.
Sprawa musi rozwiązać się sama, bo o ile UFC nie jest całkiem na pasku McGregora, tak media się od niego uzależniły i pokazują wszystko, co może zainteresować ludzi. Idealne wyjście to olanie sprawy do ostatecznej decyzji o współpracy lub jej braku, ale nie działa tutaj podejście: „Chcesz walczyć, to walcz, a jak nie to sp…”. Ciekawość i emocje wygrywają z racjonalnością. McGregor trzyma w niepewności. Gwiazdeczko, zdecyduj się w końcu i daj nam spokój!