MMA w Nowym Jorku! Nowe tereny do podbicia!
„Brutalny sport”, „ludzie w klatce”, „bicie leżącego” i inne ograne wymówki podszyte grubymi pieniędzmi już nie mają mocy. MMA zostanie zalegalizowane w stanie Nowy Jork. Sukcesy za oceanem przypominają mi niekończącą się drogę MMA w Polsce i za granicą, by stać się sportem znanym i szanowanym.
Troska o społeczeństwo, ochrona przyrody, dbałość o porządek i dobre wzorce, ochrona dzieci i młodzieży… Politycy zawsze w ten sposób tłumaczą swoje decyzje. Kto wierzy, niech wierzy. Nie chcę burzyć takiego podejścia, bo daje ono pewien naiwny optymizm. Dla mnie każda decyzja na najwyższych szczeblach wcale nie ma tak wielkiego związku z wartościami. Sport to biznes, biznes to pieniądze, pieniądze to polityka. Właśnie dlatego dawną niechęć do legalizacji MMA w Nowym Jorku widzę jako walkę interesów. Jeden z największych przeciwników naszego sportu, Sheldon Silver trafił do aresztu z zarzutami korupcyjnymi. Jakoś mnie to nie dziwi. Dlaczego boks był tam dozwolony? Bo przez lata stał się dobrym biznesem i po prostu nie opłacało się utrudniać życia bokserom. Gubernator Nowego Jorku wsparł MMA, ponieważ jest ono „generatorem gospodarczym”. Nie miejmy złudzeń.
Nie ma jednak co rozpaczać, bo tak jest ze wszystkim, a pieniądze na rozwój biorą się jednak dzięki zainteresowaniu mas chętnych na spędzenie czasu i wydanie pieniędzy na dany „produkt”. MMA od początku miało potencjał, który z czasem przybierał coraz bardziej atrakcyjną formę. A ludzie uwielbiają przyklejać etykietki. Kiedyś było „szokiem”, z czasem stawało się „ciekawostką”, by w końcu stać się „trendy”. W marketingu jedną z przyczyn udanej sprzedaży jest „społeczny dowód słuszności”. Wraz z szerszą akceptacją pojawiła się atrakcyjność biznesowa. Musi być ona na tyle zauważalna, by zobaczyła to osoba decyzyjna. I nie tylko chodzi o polityka, ale o potencjalnego sponsora, właściciela danego medium czy też celebrytę, którego naśladują inni.
Przeciwnicy MMA to nie tylko ignoranci. Część z nich świadomie obniża status naszego sportu, bo wyczuwa obniżenie zarobków. Z jednej strony faktycznie nie wiedzą, czym faktycznie jest nasza dyscyplina, ale z drugiej nie zawsze chcą wiedzieć. Dla kibica wszystkich sportów walki ciekawe są MMA, boks, zapasy, BJJ. Mimo to, nowojorski i każdy inny pasjonat będzie musiał wybierać, jeżeli w jednym czasie będą odbywać się dwie gale, np. boksu i MMA. To jest już nie w smak promotorom, organizatorom i niektórym zawodnikom. A trzeba wykorzystywać swoje znajomości, by chronić wspólne interesy. W tej kwestii widzę niewielkie różnice między prawdziwymi politycznymi lobbystami (od koncernów farmaceutycznych po surowcowe), a ludźmi zarabiającymi na sporcie. W przyrodzie nic nie ginie i zawsze znajdzie się „Sheldon”, który z chęcią pomoże… za odpowiednim wynagrodzeniem, oczywiście.
Nie odkryję Ameryki kolejny raz pisząc, że to dzięki dotarciu do mas MMA ma szanse się rozwijać. Dobrze by było, gdyby znajdowali się kolejni „orędownicy słusznej sprawy”: aktorzy, piosenkarze, polityce, emerytowani sportowcy z innych dyscyplin. Może boleć, że ten gość tak naprawdę nie ma pojęcia, co dzieje się w klatce, a zajmuje najlepsze miejsce na hali. Czasami jednak to właśnie on może sprawić, że MMA „zaistnieje” na nowych, nieodkrytych sportowo i biznesowo terenach. Sporty walki na zajęciach wychowania fizycznego, gale oglądane w barach i w kinach, MMA zamiast fitness dla kobiet, realnie wyglądające starcia na wielkim ekranie, rashguardy w ofercie firm odzieżowych, obecność w radiu, w telewizji i w kolorowej prasie.
Również w Polsce stoją przed nami wyzwania: MMA w mediach publicznych (trudno będzie bez podpisanych umów na transmisje), przyciąganie kolejnych sponsorów, wysoka oglądalność bez freakfightów, dofinansowanie dla klubów i zawodników reprezentujących sporty nieolimpijskie. To tylko kilka z nich. „Walka o Nowy Jork” rozgrywa się również u nas.