KSW i dobra zmiana
Klatka zamiast ringu, nowi zawodnicy, nastawienie na młodych prospektów z zachowaniem występów zawodników napędzających oglądalność – KSW przeszło ciekawą ewolucję. Sądzę, że mimo takich samych trudności i wątpliwości, z jakimi spotykają się inne organizacje, dostajemy coraz lepsze widowisko.
Pamiętam, gdy walką wieczoru było starcie Pudzian vs. Najman, pamiętam sławne duszenie przedramieniem Salety na Najmanie z odbierającym sens oglądania gali i odcinającym krew do mózgu „I co teraz!!!???”. Widziałem w akcji na KSW Jamesa Thompsona, „Butterbeana” i Boba Sappa zbierającego oklep podczas zarobkowego tourne. Ubolewałem, że być może tylko to przyciąga przed ekrany najszerszą publiczność, która chce po prostu zobaczyć młóckę i freakfighty. Dziś widzę, że wiele rzeczy udało się zrobić. Część jest jeszcze do dopracowania, ale ogólny bilans jest na plus. Wspomnę o tym, co dla mnie jest najważnieszje.
Klatka zastąpiła ring. Długo zastanawiałem się, czy publiczność przyjmie nowe miejsce walki. Obawiałem się o klimat wydarzenia – w głowie cały czas miałem czasy białego ringu w Pride FC. Podobało mi się miejsce starcia z M-1. Wiadomo, że to właśnie klatka jest najbezpieczniejszym miejscem pojedynków i najważniejsze organizacje nie bawią się w półśrodki. KSW dokonało zmiany w odważny sposób. Tym samym odrobinę zmieniły się warunki odbywanych pojedynków, na pewno wpłynęło to na przygotowania wojowników. Był to też kolejny ukłon w stronę stójkowiczów mający wpływ na ciekawsze starcia. Klatka została przyjęta, nie było medialnej nagonki, a klimat pozostał.
Dopuszczenie łokci w parterze to właśnie to, na co od dawna czekałem. Zawsze pozostaje sentyment za kolanami i soccerkickami, ale nie można mieć wszystkiego i rozumiem, że KSW musiałoby sobie poradzić z kolejnymi atakami części mediów. Ujednolicenie zasad to kolejny pozytywny aspekt. Trzy pięciorundowe pojedynki (poza wyjątkami) stały się powszechnym standardem. Widać to od razu po kondycji zawodników. Już coraz rzadziej zdarza się w KSW sportowiec, który nie potrafi kondycyjnie wytrzymać do końca walki, a jeszcze niedawno było to zbyt częste i nie zawsze spowodowane stresem. Zasady starcia i ustalony czas sprawiły, że przygotowania muszą być solidniejsze, a zawodnik bardziej uważny. Dla mnie jest najważniejsza podstawa dobrego sportowego widowiska.
Warto też zwrócić uwagę na wojowników, zarówno polskich, jak i ściąganych zza granicy. Już w coraz mniejszym stopniu pojawiają się gwiazdy mające za sobą swoje najlepsze czasy. Okazuje się, że równie dobrymi, a często nawet lepszymi wojownikami okazują się Brazylijczycy, Rosjanie, Japończycy. Chyba nieustannie mamy pewien amerykański kompleks, który nakazuje nam uważać, że to tylko wojownicy zza oceanu są tymi najbardziej wartościowymi. UFC jest największą organizacją o najwyższym poziomie, ale ci „weterani” (jak swego czasu określało ich KSW) wcale nie dawali lepszego show niż solidni sportowcy ze wschodu. Każdemu polecam oglądanie ACB i M-1. Poziom ciągle rośnie. Widzę to na każdym szczeblu zawodów czy gal. KSW doczekało się swoich zawodników, którzy rozwinęli skrzydła i są już nie tyle świetnie zapowiadającymi się fighterami, ale solidnymi profesjonalistami rozwijającymi się nie tylko sportowo, ale też marketingowo. Irytowało mnie to, że Khalidov nie może znaleźć przeciwnika, z którym miałby przynajmniej częściowe trudności. Zestawienie go z Materlą pokazuje, że KSW stara się, by największa gwiazda miała godnych przeciwników.
Podoba mi się nawiązanie współpracy z Rizin FF. Być może dzięki temu zobaczymy u nas wojowników, o których trudno byłoby bez zacieśniania biznesowych więzi. A może ktoś z polskich zawodników KSW zawalczy na Rizin FF z tamtejszą czołówką? Opcji jest naprawdę wiele, a owoce współpracy mogę być naprawdę ciekawe. Kto wie? Może właśnie teraz dzięki współpracy mniejszych organizacji tworzy się druga siła w światowym MMA? Oby intencje były dobre po obu stronach.
Już w sobotę KSW 34 z ciekawą rozpiską. Bez Khalidova, Materli, Mańkowskiego, Pudziana, ale za to z „Kornikiem”, Bedorfem, Narkunem i innymi. Chciałbym, by przeciętni widzowie chcieli oglądać KSW bez marketingowych fajerwerków, ale z solidnymi zawodnikami. Widzę, że organizacja zaczyna częściej dbać nie tylko o „telewizyjnych Januszy”, ale też o środowisko prawdziwych pasjonatów. Warto obejrzeć KSW 34 i przypomnieć sobie, jak jeszcze niedawno wyglądała największa organizacja MMA w Polsce.