Znawca MMA i „znawca MMA”. Kto ma prawo do krytyki? [KOMENTARZ]
Oj, posypały się głosy krytyki wobec Wojsława Rysiewskiego. Komentując pojedynek Bartosiński vs. Chalidow, dyrektor sportowy KSW zauważył, że balacha zza pleców to technika, na którą wielu zawodników już nie daje się łapać. I miał rację. No ale krytycy pocisnęli Rysiewskiemu – „jeżeli jest taki mądry, to niech sam podda Bartosa”. No i tutaj pojawia się pytanie. Czy muszę być lepszy niż zawodnik, by zauważać rzeczywistość? Kto ma prawo do krytyki, jaka ta krytyka powinna być i kto może mówić o sobie „znawca MMA”?
Znawca MMA? Dlaczego Wojsław Rysiewski miał rację?
W tym „sporze” (umyślnie piszę w cudzysłowie, bo większość głosów krytyki wobec komentarza Rysiewskiego nie była konstruktywna i niewielu komentujących odniosło się do sedna sprawy) stoję po stronie Rysiewskiego. Dlaczego? Bo ma rację. Balacha zza pleców to technika, która wchodzi albo w przypadku dużej różnicy poziomów, albo wielkiego zmęczenia, albo niskiego poziomu rywala, albo zlekceważenia jednego zawodnika przez drugiego zawodnika. Jestem w 100 proc. przekonany, że Bartos faktycznie uważał, że łatwo wyszarpie się z balachy Chalidowa. No i jeszcze raz mówię: „Bartos, głowa do góry”. Trzymam kciuki za powrót. To zdarza się najlepszym, mimo że wygląda bardzo źle.
Faktycznie balachy zza pleców wchodziły jakieś 10 lat temu. Dlaczego? Dlatego, że część zawodników jeszcze mogła być na to nieprzygotowana. Może byli jeszcze zbyt jednowymiarowi, może mieli braki parterowe – różne mogły być powody. Takich zawodników ta piękna technika mogła zaskoczyć. Ale gdy ćwiczysz parter i jak złapiesz się na nią raz lub dwa, łatwiej jest się później obronić. Balachę zza pleców po prostu da się wyczuć. Jeżeli wiesz, co się święci, od razu starasz się zrzucić rywala lub po prostu wyciągnąć rękę w odpowiednim kierunku. Trudno to opisać słowami, ale po prostu da się w porę zareagować. Czasami można podpuścić rywala, by jednak szedł po poddanie. Wtedy w porę wyciągasz rękę i zyskujesz lepszą pozycję. Miałeś rywala za plecami, a teraz będziesz w jego gardzie lub w bocznej, jeżeli dobrze zrzucisz nogę. Ale jak jej w porę nie wyciągniesz i jeżeli zgięcie łokciowe nie znajdzie się poza ciałem rywala, to odklepujesz. I takie ryzyko właśnie podjął Adrian Bartosiński. Ryzyko podejmował również Chalidow, bo nieudane poddanie to strata pozycji. Ale to ryzyko się opłaciło. On ma ten dar, że wie, kiedy i jak ryzykować.
A kto to mówi?
No i tutaj teraz pojawia się pytanie, czy stanowisko lub wytrenowanie jest ważne w tym kontekście? Nie trzeba być profesjonalnym zawodnikiem i geniuszem parteru, by znać specyfikę balachy zza pleców. Wystarczy trochę dłużej potrenować, by w sprzyjających okolicznościach spróbować ją zrobić lub przed nią się obronić. Czy gdyby sytuację w takich samych słowach opisywał profesjonalny zawodnik, to miałby większe prawo do wypowiadanych słów? Kto ustala taki próg prawa do komentowania? Założę się, że wielu krytykujących mniej „zna się na sporcie” niż Rysiewski.
Średnio mnie interesuje, jak i czy trenuje Rysiewski. Nie ma to dla mnie wielkiego znaczenia tak długo, jak będzie mówił z sensem. Nie każdy musi być zawodnikiem. Oczywiście, prawdziwy trening może dać naprawdę wiele zarówno dziennikarzowi, jak też komukolwiek ze środowiska sportów walki. Po prostu nie tylko wiesz, co się dzieje, ale wręcz to wszystko czujesz.
Warto więc trenować, ale nie jest to obowiązek. Są dziennikarze bez praktycznego doświadczenia, którzy potrafią „czytać walkę”, a wiedzę mają popartą znajomością różnych dobrych źródeł. Pokuszę się o stwierdzenie, że mogą bardziej znać się na MMA niż mało techniczny, jednowymiarowy, fizolski zawodnik, którzy od czasu do czasu pojawiają się w różnych rozpiskach. Niestety, są też dziennikarze potrafiący pisać, ale nie „czujący” walki. Każdy z nas jest inny.
Znawca MMA odpowiada na pytanie „dlaczego?”
Zauważam, że im ktoś ma większą wiedzę o sporcie, tym mniej skłonny jest do jednoznacznych ocen. Prawdziwy znawca MMA rzadko kiedy jest czegoś pewien w 100 proc. I w sumie komentarz Wojsława Rysiewskiego nie jest napastliwy, nie jest agresywny, nie rozstawia zawodników po kątach. Jest poparty wiedzą, doświadczeniem, wieloma obejrzanymi galami, wieloletnią obserwacją pojedynków. Zawodnicy mają coraz lepszy defensywny parter. Coraz trudniej jest kogokolwiek poddać, szczególnie w ten sposób. I faktycznie, bardzo zaskakujące jest to, że balacha zza pleców weszła na takim poziomie pojedynku. I tak, to piękna, oldschoolowa technika i pięknie jest ją znów zobaczyć. Szkoda, że wielu komentujących zinterpretowało komentarz Rysiewskiego jako umniejszanie Adrianowi Bartosińskiemu i zareagowało bardzo emocjonalnie.
No i właśnie w tym całym komentowaniu ważne jest to, by opinia była poparta wiedzą. Rysiewski po prostu powiedział, dlaczego tak sądzi. Przedstawił kontekst, odwołał się do realiów, do historii sportów walki. To niecodzienne, bo np. facebookowi znawcy wydają osądy na podstawie własnego widzimisię i nigdy nie tłumaczą podstaw takiej, czy innej opinii. Warto walczyć z prawdziwą patologią, jaką jest wulgarny i prostacki świat mediów społecznościowych, a nie z publicystyką sportową (tak widzę komentarz Rysiewskiego). „Znawca MMA” znawcy MMA nierówny. A co ich odróżnia? Prawdziwy znawca MMA potrafi odpowiedzieć na pytanie, dlaczego sądzi tak, a nie inaczej.
Kultura wypowiedzi – znawca MMA ma ją opanowaną
Można przekazywać zarówno błyskotliwe myśli, jak również największe bzdety, ale wielką różnicę może zrobić sposób ich przekazywania. Tam, gdzie będzie zarówno kultura, jak również szacunek dla zawodników, będzie dało się poruszyć naprawdę wiele tematów. Rysiewski przedstawił swoje zdanie odważnie, ale z kulturą i z szacunkiem do przywoływanych zawodników. Co innego krytycy Rysiewskiego. Sporty walki uczą również szacunku i powściągliwości w ocenianiu innych ludzi. Jak widać, Rysiewski kieruje się sportowymi zasadami. A jego krytycy? Czy ktoś może być prawdziwym ekspertem, jeżeli nie opanował tej umiejętności? Bez niej lepiej nie dyskutować. Nie tylko o sporcie.
Świat upadku autorytetów
Nie dziwi mnie ta sytuacja. Żyjemy w świecie, w którym każdy może kreować swój przekaz i nie liczy się, co wiesz, ale jak głośno krzyczysz. Widać to w różnych aspektach życia choćby w polityce. Złapany na gorącym uczynku krzyczy, że to nie jego ręka. Osoby publiczne są dla jednej grupy przestępcami, a dla innej grupy męczennikami. Nie ma kultury dyskusji, nie dyskutuje się na argumenty. Różnica zdań kończy się atakami personalnymi. Nie zawsze zasłużonymi.
Kiedy warto siedzieć cicho?
Nie chodzi o to, by być dla kogoś wspaniałym autorytetem i wzorem do naśladowania. Chodzi o to, by szanować odważną, ale ekspercką i popartą wiedzą wypowiedź dyrektora sportowego KSW i absurdalnie nie wyzywać go do walki z profesjonalnymi zawodnikami. A jeżeli ktoś ma inne zdanie, niech odniesie się do tematu i dyskutuje na argumenty. Jeżeli tych argumentów nie ma, niech siedzi cicho.