Dymy we freakfightach – ich obrona to głupota [PUBLICYSTYKA]
Profesjonalni zawodnicy wśród freaków? To się zdarza! 26 października na Prime Show MMA 10 Piotr Strus zawalczy z Cezarym Oleksiejczukiem. I w sumie nie mam nic przeciwko, bo to będzie dobra sportowa walka. Piotr Strus w wywiadzie skrytykował jednak awanturnicze podejście niektórych celebrytów. I odezwali się wielcy obrońcy patologii – „Jak się nie podoba, to nie występuj na galach freakfightowych”. Powiedzmy sobie szczerze – dymy we freakfightach to nic dobrego, choć wygląda na to, że to ich podstawa. Dlaczego obrona dymów to ośmieszanie siebie samego?
Czy dymy to nowa forma trashtalku?
W jednym z komentarzy internauta porównał współczesne awantury do historycznych pojedynków w klimacie trashtalku. Tak, jakby celebryci byli pewnego rodzaju dumnymi kontynuatorami tradycji sportów walki. Z pozoru brzmi to sensownie, bo niektóre awantury profesjonalnych sportowców były równie głośne jak awantury freakfighterów, ale tego typu komentarz to zwykła demagogia. Co więc stanowi różnicę?
Po pierwsze, w MMA nigdy nie chodziło o awantury na konferencjach. To zawsze był dodatek – szczypta przyprawy do głównego dania. Ale to tylko przyprawa! W normalnym MMA zawsze chodziło o poziom sportowy. I nie oglądało się Kena Shamrocka i Tito Ortiza tylko dlatego, że się awanturowali. Chodziło o to, że jak na tamte czasy byli świetnymi zawodnikami i pionierami MMA. Gdyby się nie awanturowali, z równie dużym zainteresowaniem oglądalibyśmy ich starcia. Natomiast we freakfightach dymy zadomowiły się na dobre i, zdaniem zwolenników awantur, są esencją wydarzeń. Co więcej, są osoby oglądające freakfighty tylko dlatego, że są tam dymy.
Po drugie, trashtalk w MMA zdarzał się naprawdę rzadko i wynikał z realnych sytuacji. Nie atakował sztucznością, tak jak w przypadku dzisiejszych awantur. Środowisko MMA, mimo podziałów klubowych i częstej rywalizacji, zachowuje poziom. Wspólne treningi, sparingi i zwykłe trzymanie kciuków za partnerów to norma. Trashtalk był małym odstępstwem od tej normy, był wyjątkiem potwierdzający regułę. A jak jest we freakfightach? Dymy to reguła, choć wcale tak nie musi być.
Po trzecie, porównanie poziomu trashtalku do zwykłych awantur freakfightowych to jednak nieporozumienie. Pamiętam zawodników jak Chael Sonnen, którzy robili to naprawdę dobrze. Na ostro, z inteligencją, z humorem, dobrą grą aktorską. Trudno opisać to słowami. Warto posłuchać sobie, co mówił ten prawdziwy wojownik i to, co mówią i robią freakfighterzy.
Dymy we freakfightach nietykalne?
Niezwykle bawi mnie to, że wielu komentujących odbiera Piotrowi Strusowi prawo do krytyki atmosfery freakfightów. „Czego on niby oczekiwał?”, „Co on tu robi?”, „Jak się nie podoba, to niech nie walczy!” itd. A odpowiedzi na te pytania są proste. Tak, na pewno Piotr Strus oczekiwał, że zobaczy chamskie, prostackie zachowania i zepsutą atmosferę. Co robi tam Strus? Walczy, w typowej sportowej walce z dobrym przeciwnikiem. Zapewne za znacznie lepsze pieniądze, niż mogły zaoferować czysto sportowe organizacje. Czy Strus nie powinien walczyć, jeżeli nie podobają mu się zachowania celebrytów? Niech robi co chce. Niech komentuje, co chce. Przecież na tym opiera się wolność słowa.
W tym przypadku nie obowiązuje powiedzenie „jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one”, choć widocznie według opinii krytyków tak powinno być. Po prostu Strus to sportowiec, zachowuje poziom wypowiedzi i krytykuje tych, którzy ten poziom mają niski. Walczy z nimi na tej samej gali? I co z tego? Podpisując kontrakt z freakfightową organizacją nagle nie staje się prostakiem i chamem. I nadal ma własne zdanie na temat freakfightowych awantur. Szanuję to. Akceptacja kontraktu na walkę nie równa się akceptacji dla niskiego poziomu celebrytów i dostosowania się do tego poziomu. Im więcej głosu rozsądku, tym większa szansa na jakiekolwiek pozytywne zmiany.
No i przede wszystkim nie uważam, że Strus w jakikolwiek sposób zdradził świat profesjonalnego sportu. To jego decyzja, co robi i gdzie walczy. Każdy świadczy o samym sobie. Nawet walcząc na jednej gali z freakami można zachować poziom. I to nie jest firmowanie zła swoim nazwiskiem. To biznes, ciężka praca i jeszcze cięższe spieniężanie swojego wysiłku.
Dlaczego dymy we freakfightach to zło?
Głupio się czuję, w ogóle podejmując taki temat, ale chyba jest to potrzebne. Przede wszystkim skrajne zachowania są niewychowawcze, szczególnie dla młodych ludzi dopiero poznających świat. Prostactwo i awanturnictwo prędzej czy później zemści się na młodym człowieku naśladującym celebrytów. „Najwięksi kozacy” z czasów nastoletnich nie zawsze kończą dobrze, szczególnie gdy ich zachowanie nie zmienia się wraz z wiekiem. Teoretycznie freakfighterzy nikogo nie krzywdzą poza sobą, ale młody człowiek wychowany na freakfightach będzie miał po prostu skrzywiony obraz świata. Lepiej znaleźć sobie inne autorytety.
Nie każdy celebryta dobrze reaguje na awantury. Awantury wywołują hejt, a nie każdy jest na ten hejt odporny. Szybkie zdobywanie nowych wyświetleń i obserwujących tylko dzięki awanturniczym zachowaniom prowadzi do patologicznego wyścigu, a w konsekwencji do wypalenia lub nawet problemów z psychiką. Czasami zastanawiam się, co będzie działo się z najbardziej znanymi freakfighterami, gdy stracą popularność. Nie każdy potrafi sobie z tym poradzić.
Karmienie się treściami freakfightowych awantur to marnowanie czasu i czerpanie inspiracji ze złych wzorców. Ani się człowiek nie rozerwie, ani niczego nie nauczy. Można się trochę pośmiać, ale ten sam żart powtarzany wiele razy przestaje bawić. Reset mózgu? Naprawdę są lepsze opcje.
Kim jesteś, obrońco dymów?
Jest coś takiego, jak dirty pleasure. To rzecz, którą od czasu do czasu robimy dla przyjemności, ale zdajemy sobie sprawę, że czerpiemy przyjemność z czegoś niezdrowego, niewłaściwego, nie do końca akceptowanego społecznie. I jeżeli ktoś lub oglądać freakfighty, to niech ogląda. Powinniśmy mieć jednak świadomość, że nie jest to rozrywka wysokich lotów. I nie chodzi o to, by ktoś się biczował i miał olbrzymie poczucie winy. Po prostu wystarczy świadomość, że zajmujemy się byle czym. Jeżeli palisz, chlejesz, obżerasz się, to wiesz co robisz. I możesz to robić, bo mamy wolny kraj. Jeżeli jednak nie masz z tyłu głowy anioła stróża, który sugeruje Ci, że nie możesz tego robić cały czas, czeka Cię równia pochyła. Problemy zdrowotne, alkoholizm, otyłość. Warto mieć filtr, który chroni Cię przed pokusami. Myślę, że podobnie jest z freakfightami.
W przypadku obrońców freakfightowych dymów widzimy pewnego rodzaju akceptację, promocję, a wręcz dumę z oglądania takich treści. Jakieś dziwne poczucie, że tak ma być, że to jest właściwe. Najbardziej bawi mnie obieranie freakfightów w otoczkę „antysystemowości”, sprzeciwu wobec obowiązujących norm. Nie podoba nam się świat, więc oglądajmy ludzi wyzywających się, opluwających i bijących innych? To ma być alternatywa?
Wiem, że prawda w oczy kole i dziś trudno jest zmienić zdanie wszechwiedzących internautów, jednak chyba od tego są media, by o pewnych rzeczach pisać wprost. Uważając dymy we freakfightach za coś pozytywnego i atakując ludzi krytykujących prostackie zachowania sam promujesz patologię. Wychwalasz rozrywkę niskich lotów, chwalisz się czymś, czym nie powinieneś i psujesz swój wizerunek. Tak, inni ludzie będą uważali cię za zwykłego przygłupa. I, jeżeli się nie zmienisz, będą mieli rację. Głośno krzyczysz, że chcesz oglądać głupoty i jesteś z tego dumny. Gdy wdajesz się w dyskusję na oczywisty temat szkodliwości freakfightowych awantur, jesteś jak ten gołąb, który rozrzuca figurki szachowe, robi kupę na środku planszy i jest dumny z wygranej.
Piotr Strus vs. Cezary Oleksiejczuk – widowisko lepsze niż freakfighty
Mam nadzieję, że fani dymów również zainteresują się normalnym sportowym pojedynkiem dwóch profesjonalnych zawodników. Może będziemy mieli świetne widowisko bez patologii, a widzowie zobaczą, że można być prawdziwym kozakiem bez wyzywania, opluwania i rękoczynów na konferencjach. Takie show warto promować, warto go bronić i trzymać kciuki za promowanie prawdziwych sportowych wartości. Nawet jeżeli to sportowa walka na gali freakowej. Niech obrońcy dymów zobaczą różnicę. I zmądrzeją.