Fejmizacja MMA – gdy forma przerasta treść [PUBLICYSTYKA]
Miesiące medialnego konfliktu zakończone… sekundą walki!? Gdy o tym słyszę, czuję radość, że nie interesowałem się tym starciem. Jako odbiorca mediów, nim kliknę, zadaję sobie pytanie, czy dana informacja w ogóle mnie interesuje. Polecam takie podejście. W dobie potopu informacji z d*** musimy oddzielać ziarno od plew. Szukać treści, a nie być niewolnikiem formy. Wiadomości ze świata MMA już coraz rzadziej dotyczą sportu. Fejmizacja MMA to zjawisko, w którym sport schodzi na drugi plan.
Wiadomo, o co chodzi…
I chodzi o pieniądze. Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego pewni mistrzowie, również w UFC, są uwielbiani przez włodarzy, z kolei innym wręcza się pas ze skwaszoną miną (bo nie ten zawodnik miał wygrać)? Teoretycznie nie powinno być różnicy, bo mistrz to mistrz – zawodnik, który jest najlepszy w swojej kategorii. Ale różnicę robią cyferki. Podczas gdy kontrowersyjni, głośni, bezkompromisowi zawodnicy przyciągają przed ekrany miliony kibiców, ci skromni, cisi, wycofani mogą polegać tylko na swojej wartości sportowej. I znacznie bardziej opłaca się organizacji mieć na tronie kogoś w stylu głośnego Conora McGregora niż np. spokojnego, zupełnie normalnego i powszechnie lubianego Jana Błachowicza. W dużym skrócie – nawet gdy jesteś mistrzem, liczy się twój fejm. Fejmizacja MMA ma wiele różnych wymiarów, ale ostatecznie sprowadza się do przerostu formy nad treścią.
Stosując termin „fejmizacja MMA” nie nawiązuję tylko do federacji FAME MMA, a do stwierdzenia, że liczy się „fejm” (mimo obcojęzycznego pochodzenia tego wyrazu, w słowniku już funkcjonuje forma spolszczona). Taką sytuację zauważam wszędzie. Zarówno we freakfightach, jak też w profesjonalnym sporcie.
Kogo interesuje sport?
Śledzę informację ze świata sportów walki od ponad 20 lat. Wiem, brzmi to bardzo dziadersko, ale tak jest. Pamiętam te czasy, w których jedynym źródłem informacji był Sherdog, no i oczywiście średnio legalne streamy lub nagrania pojedynków z równie średnio legalnych źródeł. I pamiętam też, czego te informacje dotyczyły. Nowe zestawienia, analizy taktyczne, przygotowania zawodników – kiedyś właśnie to interesowało ludzi. Konflikty między zawodnikami i tzw. trashtalk były raczej przyprawą niż daniem głównym. Nawiasem mówiąc, określenie „trashtalk” chyba wyszło z mody. Można zażartować, że obecnie zbyt wiele wypowiedzi jest trashtalkowych, byśmy nadal stosowali tę staromodną kategorię.
Obecnie to właśnie tej przyprawy jest więcej niż głównego dania, ale chyba zmienił się układ trawienny przeciętnego odbiorcy mediów. Jakie poglądy na świat ma dany zawodnik? Jak spędza wolny czas? Kto komu obraził matkę? Kto się lubi, a kto nie lubi? Co jeden zawodnik odpisał innemu w mediach społecznościowych? Kto jest prawilniakiem, a kto konfidentem? Obecnie coraz częściej to właśnie takich tematów dotyczą informacje w mediach. To coś, co dawniej albo nie występowało (istniały granice tabu) albo było sprawą prywatną lub kwestią po prostu nieporuszaną.
Fejmizacja MMA – walka nie tylko w klatce
Chyba trochę przesadziłem pisząc o sekundzie walki w pierwszym akapicie mojego tekstu. Przecież ta walka trwała od miesięcy. Od miesięcy jeden celebryta próbował dowalić drugiemu, a każde kolejne działanie miało podgrzewać atmosferę. Walczyli między sobą, ale też walczyli razem o to, by widzowie chcieli oglądać ich konflikt. Pokuszę się o stwierdzenie, że gdyby nie te śmieszne internetowe wojenki, pojedynki nie przyciągałyby przed ekrany takiej publiczności.
Skoro można wypłynąć na tym, że obrażasz i pomawiasz celebrytów (również stając się celebrytą), to czarno na białym pokazuje, jak wielkie znaczenie mają w obecnych czasach konflikty. To ludzi kręci, to ich interesuje. A to, jak się zaprezentujesz, jest kwestią drugorzędną, chyba że zrobisz coś bardzo kontrowersyjnego. I paradoksalnie odklepanie w pierwszej sekundzie walki dodaje jego autorowi więcej popularności (nieważne, że negatywnej) niż nawiązanie jakiejkolwiek walki. Wideo z odklepaniem obejrzały tysiące widzów i będą je oglądać kolejni widzowie.
Fejmizacja MMA a rola mediów
Współcześni dziennikarze portali branżowych tak naprawdę są łowcami. Przede wszystkim liczy się szybkość. Wygrywa ten, kto pierwszy poda informację. Informacji nie trzeba wyłuskiwać tak, jak to robiono kiedyś. Nie trzeba dopytywać, bo wszystko, co interesuje przeciętnego odbiorcę, mamy na talerzu. Przeważnie chodzi o jak najszybszą obróbkę tego, co już jest dodane na media społecznościowe.
A w mediach społecznościowych pojawia się praktycznie wszystko. Powszechny ekshibicjonizm dotyczy nie tylko samych kwestii sportowych, ale również życia prywatnego. Są gwiazdy, które wystrzegają się paparazzich, ale są też tacy celebryci, którzy dla kasy sprzedadzą każdą część swojej prywatności. W sumie właśnie na tym wypłynęła pewna część patostreamerów dziś robiąca kolejne biznesy na freakfightach.
No i oczywiście pojawia się to pytanie z gatunku „Co było pierwsze? Jajko czy kura?”- Czy to media ogłupiają odbiorców, czy może dostosowują się do ich poziomu? Prawda leży pośrodku. Jeżeli dziwisz się, dlaczego w tekstach znów pojawia się Marcin Najman Cesarz Waszej Niechęci, porównaj liczbę reakcji, udostępnień i wyświetleń. Po prostu media odzwierciedlają to, czym interesują się czytelnicy. Oczywiście, przechylając się w jedną lub w drugą stronę pozyskują lub tracą odbiorców, ale liczby nie kłamią, co jest bardziej opłacalne i gdzie tych odbiorców jest więcej.
Profesjonalny sport jak freakfighty, ale na wyższym poziomie sportowym?
Obserwując medialne kariery kilku zawodników UFC zauważam wiele podobieństw do części freakfighterów. Nota bene, określenie freakfight powinno zmienić swoją definicję. Według Wikipedii nadal jest to: „termin-idiom wykorzystywany w boksie, kick-boxingu oraz MMA, określający walkę charakteryzującą się głęboką rozbieżnością w umiejętnościach, doświadczeniu i/lub wadze między zawodnikami”. Czy to, co obecnie nazywamy freakfightami spełnia tę definicję? Nie zawsze. Już nie ma walk typu Hong Man Choi vs. Ikuhisa Minowa, gdzie różnica w warunkach fizycznych i w umiejętnościach była kolosalna. W dzisiejszych czasach umiejętności, doświadczenie i/lub waga bywają podobne lub wcale nie są aż tak rozbieżne. To, co wyróżnia walki współcześnie nazywane freakfightami jest właśnie to, że we freakfightach liczy się medialny konflikt i pozasportowa popularność. A sport staje się tylko dodatkiem, wisienką na trudnym do strawienia torcie.
Fejmizacja jest więc wpisana w podstawy freakfightów, ale coraz mocniej termin dotyczy zawodowego MMA. I to mnie martwi. To już nie jest gra psychologiczna, to już nie jest ten zapomniany „trashtalk”, który ma przyprawić główne sportowe danie. Tutaj mówimy już o stylu bycia i sposobie na zarabianie większych kwot. Kontrowersyjne zachowania, obrażanie większej lub mniejszej części widzów, wymyślone konflikty o jakieś śmieszne drobnostki urastające do rangi walki o honor… Do tego zmierzają niektórzy zawodowcy. Jaskrawym przykładem są zachowania Colby’ego Covingtona lub kolejne odpały Conora McGregora. I to jest słabe.
W kwestii sprzedawania walki za pomocą wykreowanego konfliktu – czasami wygląda to śmiesznie, a czasami wręcz żałośnie. Ta sztuczna spina rozdmuchana w zapowiedziach walki nie wygląda dobrze. To zachowania godne youtuberów-influencerów, którzy podbijają swoja popularność wykreowanymi awanturami (szczególnie zabawne są awanturki w branży modowej). Troszkę szkoda, że czasami w tym kierunku idzie KSW – do wielu walk kręcone są zapowiedzi w klimacie sztucznej, podkręconej spiny. Pamiętam jak dwóch bardzo dobrych i bardzo fajnych zawodników z Radomia wykreowało zbyteczny medialny konflikt, w którym nie było wiadomo, o co chodzi. A walka była świetna. Nie było o co się kłócić.
MMA bez fejmizacji? Nie mam złudzeń, że to niewykonalne
Chciałbym, by było jak dawniej. Konkretnie, do celu, bez zbędnych awantur i medialnego ekshibicjonizmu. Wiem jednak, że już raczej nie ma na co liczyć. Pozostaje kibicować tym ludziom, którzy robią to wszystko z umiarem, kulturą oraz z szacunkiem do siebie i do swoich kibiców. Chciałbym, aby światy medialnej awantury i sportowych pojedynków były od siebie oddzielone, ale dobrze wiem, że sąsiadują one ze sobą i będą się mieszać za każdym razem, gdy potrzeba będzie więcej kasy.
Fejmizacja MMA to fakt. Ale jest recepta. Filtrowanie newsów i oglądanie walk z dystansem do coraz bardziej fejmowej otoczki. Nie obchodzi mnie, co powiedział zawodnik XY. Mam gdzieś, jak na nokaut zareagował komentator YX. Ale walkę obejrzę, bo liczę na piękny sportowy pojedynek. Gorąco polecam.