MMA PLNajnowszeBez kategoriiMiddle Kick: inauguracja prawie idealna

Middle Kick: inauguracja prawie idealna

Pobudka przed godziną 7.00. Na zewnątrz jeszcze ciemno, a światło z uruchamiającego się komputera oślepia mocno na kilka chwil. Wiem, że nie ma czasu na przeglądanie czegokolwiek. Misja „znaleźć stream” została jednak szybko wykonana po wejściu w odpowiednie miejsce na forum Sherdoga. W ostatnich czasach, jeżeli coś nie nazywało się UFC albo Bellator, zazwyczaj był z tym problem. Teraz jednak brak oficjalnego PPV plus duże zainteresowanie galą sprawiło, że linki szybko się znalazły w ilości sztuk trzy. Już po siódmej odpalamy i zaczynamy oglądanie pierwszej części okołosylwestrowego maratonu pt. Rizin Fighting Federation!

Zanim jednak zacznę opisywać swoje wrażenia po pierwszym dniu rywalizacji, moment wyjaśnień. Dzień wcześniej podawaliśmy adres do legalnej dystrybucji na Match TV, lecz wystąpił pewien problem. Otóż Rosjanie założyli blokadę geograficzną również na Polskę. Z tego powodu dzień wcześniej starałem się na wszelkie sposoby obejść tą barierę. Niestety, mi się nie udało.

Jest! Widok z kamery na wnętrze Saitama Super Arena sprawił, że szybko podłączyłem komputer do telewizora i mogłem podziwiać wszystko na nieco większym ekranie. Niestety, już wtedy widziałem, że z frekwencją nie jest najlepiej. Około godziny 7.10-7.15 nastąpiło wielkie otwarcie. Co prawda bez wprowadzającego wideo od razu rozpoczęto od ceremonii, ale była ona naprawdę epicka. Jedną z najważniejszych ról odegrała w niej ścieżka dźwiękowa. Najpierw pokazali się zawodnicy z superfightów wychodzący do „Guerrila Radio” Rage Against the Machine. Kawałek ten używany był w materiałach promo przed galą, toteż nic dziwnego. Po nich na scenie zameldowali się uczestnicy turnieju. Zmieniono muzykę i pojawił się główny temat z Dream. Tutaj już byłem nieco zaskoczony, aczkolwiek wielu ludzi z tej organizacji pracuje obecnie przy Rizin. Nie przewidziałem jednak tego, co nastąpi za moment. Przed prezentacją fighterów z main eventu z głośników popłynęła możliwie najbardziej epicka melodia – hymn Pride!!! Dodajmy do tego całokształt oprawy z Nobuhiko Takadą walącym w bęben, jak 10 lat temu i mamy kunszt produkcyjny Japończyków w całej okazałości.

Niestety rosyjska transmisja miała jedną zasadniczą wadę: przy większości możliwych przerw (czy to między rundami, czy walkami) puszczano reklamy. Dlatego też bardzo często nie można było obejrzeć ani powtórek najlepszych akcji, ani wstępów do walk, co bolało mnie szczególnie. Dlatego też szukałem jeszcze streama z japońskiego PPV, ale ostatecznie musiałem zadowolić się tym, co miałem.

Co do walk, to poziom czysto sportowy był zróżnicowany. Wiadomo, że czego innego należało oczekiwać po uczestnikach turnieju, w odróżnieniu np. od Tsuyoshiego Kosaki i Jamesa Thompsona. Obaj panowie wspaniale otworzyli jednak całą imprezę i mimo braku obrony dali emocjonujący pojedynek. Ostatecznie to wracający po bardzo długiej przerwie Japończyk okazał się pierwszym, historycznym zwycięzcą nowej organizacji. Pozostałe pojedynki również trzymały w napięciu i nie można było pozwolić sobie na chwilę nieuwagi, aby czegoś nie ominąć. Na 14 walk tylko jedna (!!!) decyzja i kilka niespodzianek, niekoniecznie znajdujących odzwierciedlenie w wyniku. Na przykład Hideo Tokoro poddał Kizaemona Saigę, ale były zawodnik K-1 (z dwoma zawodowymi walkami MMA na koncie) był naprawdę równorzędnym rywalem dla swojego dużo bardziej doświadczonego rywala.

Dwa największe zaskoczenia to postawa Felipe Efraina i Teodorasa Aukstuolisa. Brazylijczyk przegrywał znacznie z Yukim Motoyą, ale jedna akcja sprawiła, ze mistrz Deep został posłany na deski i tam dobity przez uderzenia w parterze. Niestety dla reprezentanta Chute Boxe, zakończyło się na no contest, bo na ważeniu był parę kilogramów za ciężki (jednak było ważenie i limity, wbrew wcześniejszym zapowiedziom). Aukstuolis natomiast pokonał przez nokaut dysponującego silnym uderzeniem Bruno Cappelozzę. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Litwin znany jest bardziej ze swoich umiejętności w judo, niż w stójce. Tak czy inaczej wysłannik Donatasa Simanaitisa zagwarantował sobie udział w półfinale Grand Prix. Jeżeli zresztą o nie chodzi, to ludzie odpowiedzialni za jego skład mogą sobie nawzajem pogratulować. Nie zmieniają tego nawet podejrzenia co do ewentualnego ustawienia walki Prochazki z Ishiim (co moim zdaniem nie miało żadnego sensu, może poza bukmacherką). Na Twitterze czytałem opinie, że fighterzy z drabinki wnieśli więcej ożywienia, niż uczestnicy turniejów Bellatora i TUF-a w kategorii półciężkiej. Można z tym dyskutować, ale każdy z półfinalistów ma swoje szanse w sięgnięciu po triumf i nie ma zdecydowanego faworyta. Oczywiście, wskazywać można na Muhammeda Lawala, lecz tak naprawdę i on niczego nie może być pewien.

Jedynymi, którzy oddali decyzję w ręce sędziów, byli Hiroyuki Takaya i Daiki Hata. Werdykt nie należał jednak do najtrudniejszych, gdyż były posiadacz pasa Dream dominował od samego początku. DJ Taiki po raz kolejny pokazał, że ma naprawdę mocną głowę. Jeden z ciosów, jaki otrzymał znokautowałby większość fighterów w kategorii piórkowej, ale Japończyk nie miał zamiaru padać na deski. W międzyczasie okazało się, że Jerome Le Banner miał kontuzję i nie zawalczy w sylwestra z Kaido „Baruto” Hoovelsonem. Zastąpi go inna legenda K-1, Peter Aerts. Holender wziął pojedynek z estońskim sumitą bez żadnego przygotowania,o czym poinformował na ringu osobiście. Z innych wartych uwagi zdarzeń trzeba jeszcze wspomnieć podwójny (niesłusznie zaliczony jednostronnie) knockdown w konfrontacji Hiroyi z Wickym Akiyo, oraz niesamowitą determinację Hinaty Watanabe. Japończyk walczył z Kazuyukim Miyatą wg. mix fight rules. W pierwszej rundzie chciał koniecznie znokautować rywala, aby nie musieć w drugiej zmieniać rękawic i bić się na zasadach MMA. Sztuka ta się udała i po trzech liczeniach mistrz organizacji REBELS zwyciężył.

Najsmutniejsze było zakończenie. Nie tylko dlatego, że to ostatnia walka z całej gali, ale również z powodu niemocy legendy Kazushiego Sakuraby w starciu z Shinyą Aokim. Posiadacz pasa wagi lekkiej ONE szybko obalił bardziej doświadczonego przeciwnika i po kilku minutach obijania go w parterze mógł wznieść rękę w geście triumfu. Po wszystkim oddał szacunek legendzie, jaką niewątpliwie jest „Gracie Hunter”. Smutno się robi, gdy pomyślimy, że tak zasłużony fighter, jakim musi wracać na ring, bo nie ma pieniędzy. Co do Aokiego, to rok 2015 się jeszcze dla niego nie skończył. W sylwestra czeka go pojedynek… prowrestlingowy z mierzącym 2,15 m. Montanhą Silvą na Inoki Bom-Ba-Ye.

Reasumując, debiut Rizin FF wypadł naprawdę świetnie. Każdy z pojedynków przyniósł emocje, a produkcja i zasady (nic nie opisze mojej radości jak zobaczyłem kolano w parterze, czy soccer kicka) dopełniły tylko świetnego wrażenia. Mam nadzieję, że kolejne imprezy ściągną na halę więcej ludzi. 29 grudnia obiekt w Saitamie odwiedziło ponad 12 tysięcy widzów, co nie jest najlepszym rezultatem. Oby 31.12 wyglądało to nieco lepiej. Na razie trzeba przyznać, że pożegnanie starej ery japońskiego MMA wypadło okazale. Oby otwarcie w sylwestra przyniosło przynajmniej tyle samo wrażeń.

Wiadomo też już, kiedy i gdzie promotor najpierw zawita w 2016 roku. 17 kwietnia w Nagoyi odbędzie się pierwsza numerowana gala spod znaku RFF. Liczę, że któraś z polskich, lub polskojęzycznych telewizji do tego czasu zadba o to, abyśmy nie musieli szukać streamów.

Twitter: @DDziubicki

Scrolluj dalej, albo kliknij tutaj,
by obejrzeć kolejny wpis