Middle Kick: 5 powodów, dla których warto obejrzeć Rizin FF
Dni dzielą nas od pierwszych w historii gal Rizin Fighting Federation. Jeżeli jeszcze nie możesz się zdecydować, czy w dniach 29 i 31 stycznia wstać nieco wcześniej i poświęcić kilka godzin na oglądanie sportów walki, postaram się Ciebie w kilku punktach przekonać. Chociaż właściwie to napiszę, dlaczego ja to zrobię.
Po 1: będą to wyjątkowe wydarzenia
Po raz pierwszy w historii gala sylwestrowa zaczyna się… dwa dni wcześniej! Szef całego zamieszania, Nobuyuki Sakakibara zdecydował się rozłożyć całą imprezę w czasie 72 godzin. Wspólnym mianownikiem obu gal będzie ośmioosobowy turniej wagi ciężkiej. Kolejną rzeczą, jaka wyróżnia imprezy Rizin jest symboliczne zamknięcie rozdziału w japońskim MMA. O ile Saraba („pożegnanie”, 29 grudnia) pod względem wizualnym będzie kopią tego, co można było zobaczyć w Pride czy Dream, tak Iza („start”, 31 grudnia) stanowi otwarcie nowej ery. Różnić ma się niespotykanym wcześniej polem walki, nowymi walorami produkcyjnymi i takimi detalami, jak np. inny model rękawic. Da się usprawnić coś, co jest bliskie ideału? Brzmi co najmniej ciekawie. Następną rzeczą, która sprawi, że przede wszystkim starsi stażem fani będą zachwyceni, są zasady. To śmiały ruch w dobie powszechnego kopiowania wzorców ze Stanów Zjednoczonych. Kolana w parterze, stompy, soccer kicki i trzy rundy według schematu 10-5-5 minut znanego z Pride. Nie wiadomo, czy w końcu dopuszczone zostaną łokcie, których udział miał zostać przedyskutowany z zawodnikami. Może one też będą częścią nadejścia „nowej ery” w sylwestra? Poza tym dawno już nie było sytuacji, w której tak wielu promotorów wysłało swoich fighterów. Ostatni raz coś takiego miało miejsce w 2007 roku przy okazji eventu Yarennoka!
Po 2: nie będzie miejsca na nudę
Dzisiejsze MMA standaryzuje się coraz bardziej, idąc ścieżką wyznaczoną przez boks zawodowy. Wszystko zatwierdzone, odmierzone od linijki, z mnogością kategorii wagowych. Niedługo zaś będzie ich jeszcze więcej, jak w pięściarstwie. Rizin mówi temu zdecydowane „STOP”. Przynajmniej na razie limity kilogramów nie będą miały takiego znaczenia, stąd możecie zapomnieć o jaraniu się przepychankami na ważeniu. Teraz na rozpiskach mamy łącznie 27 walk, nie tylko na zasadach mieszanych sztuk walki. Zobaczymy też pojedynki kickbokserskie, shootbokserskie i tzw. mixed rules, a więc runda K-1 + runda MMA. Sami uczestnicy są także zróżnicowani. Jedni podwyższają poziom sportowy, inni są bardziej dla funu i działają na tzw. czynnik rozrywkowy. Gdzie indziej, niż w Japonii zobaczylibyśmy: rewanż za najchętniej oglądaną walkę wszechczasów (Akebono vs. Sapp), walkę zapaśnika olimpijskiego z jednym z najlepszych japońskich kickbokserów na mieszanych zasadach (Miyata vs. Hinata), debiut legendy K-1 i Shootboxingu ze strikerem znanym z przebierania się za postacie z anime (Souwer vs. Jienotsu), czy pojedynek kobiet w wadze ciężkiej? Takich zestawień można wymieniać jeszcze dużo więcej. Mistrzowie, byli mistrzowie, talenty, fighterzy o charakterystycznym stylu… Większość z 54 uczestników ma coś, co sprawia, że chce się go zobaczyć w akcji. Jeżeli dodamy jeszcze do tego liberalne zasady, to wydaje mi się, że czekają nas niezapomniane dwa dni, do których nie są koniecznie potrzebne nazwiska z czołówek rankingów światowych.
Po 3: klimat, klimat, KLIMAT!!!
Sakakibara zapowiedział już, że produkcja obu imprez będzie na najwyższym poziomie. Gra świateł, pirotechnika, podest, ogromne telebimy i wiele rzeczy, o których jeszcze nie wiemy. Wszystkie materiały wideo wyprodukowane przez absolutnego geniusza, Daisuke Sato z wykorzystaniem głosu Fumihiko Tachikiego. Każdy, kto oglądał japońskie ripy Pride, czy też gale Dream wie doskonale, jak piorunujący efekt daje współpraca obu panów. Trzeba także pamiętać, że Sato odpowiada za całość oprawy. Dodajmy do tego głos „Screaming Pride Lady”, czyli Lenne Hardt. Poza tym biały ring i japońska, wyedukowana publiczność, obserwująca kolejne pojedynki w absolutnej ciszy, dająca owacje w odpowiednich momentach. Szał.
Po 4: czas powrotów
Na obu rozpiskach zbliżających się imprez można zauważyć nazwiska, o których nie było słychać w ostatnich latach zbyt wiele. Oczywiście, największą uwagę przyciąga comeback Fiodora Jemielianienki (albo jak kto woli Fedora Emelianenki, ja po kilku latach oduczyłem się angielskiej pisowni). Co prawda Rosjanin w swojej szczytowej formie był 10 lat temu, ale i tak nie zmniejsza to zainteresowania jego osobą. Żywa legenda zmierzy się z niezłym indyjskim kickbokserem, Jaideepem Singhem. Nie jest to rywal, jakiego stawiałbym w jednym szeregu z „Ostatnim Cesarzem”, ale być może na poważniejsze marki przyjdzie jeszcze czas. Poza tym w Saitamie zobaczymy w akcji kilka dawno nie widzianych postaci jak Tsuyoshi Kosaka, Kazushi Sakuraba, czy Chad „Akebono” Rowan. Wielu innych zawodników biło się po lokalnych galach i jest to ich powrót na wielkie areny. Pamiętacie walki młodzieżowe na galach K-1 kilka lat temu? Dzisiaj ci szesnasto-siedemnastolatkowie kontynuują swoje kariery. Dwóch z nich: Hiroyę Kawabe i Kizaemona Saigę zobaczymy w akcji w Saitamie 29 grudnia. Wartym uwagi nazwiskiem jest Jerome Le Banner, który nie bił się w MMA od ładnych kilku lat (Dynamite!! 2010). Jako kickbokser natomiast jest nadal aktywny, promując swoimi walkami ten sport we Francji. Często gości też u Antonio Inokiego jako prowrestler. W czymś tak dużym nie uczestniczył jednak od Glory 13 w 2013. Ma swoje lata, ale utrzymuje niezłą formę i konfrontacja z Kaido „Baruto” Hoovelsonem może przynieść sporo emocji. Jestem pewien, że przeglądając kartę dań znajdziecie jeszcze parę nazwisk, które straciliście z oczu jakiś czas temu.
Po 5: nie trzeba siedzieć w nocy
Przy zatrzęsieniu gal ze Stanów Zjednoczonych (nie tylko UFC, ale też Bellator i WSOF) logiczne jest, że jeżeli chce się zobaczyć je na żywo, trzeba poświęcić na to kilka nocnych godzin. Niekiedy główne karty zaczynają się o godzinie 4.00 i potrafią trwać nawet do okolic 7.00. Teraz nie będziecie takiej konieczności. Niestety tych, którzy nie lubią rano wstawać, czeka trudne zadanie. Obie gale zaczynają się o godzinie 6-7*. Wydaje mi się jednak, że lepiej wcześniej zacząć dzień i odespać nieco mniej, niż w przypadku całej „zaliczonej” nocy. Dla mnie osobiście jest to mniejsze zło, ale z drugiej strony mam też sentyment do wczesnego zrywania się po to, aby obejrzeć wyjątkowy event. Dodam do tego, że nie ma żadnego podziału na main card i undercard, a więc jest to rozwiązanie w iście japońskim stylu.
*Na rosyjskiej Match TV (gdzie jest legalny stream) transmisje zaczynają się od 8.00, co w przeliczeniu na nasz czas oznacza godzinę 6.00. Natomiast na oficjalnej stronie organizatora start imprezy nastąpi o 15.00 czasu japońskiego, czyli 7.00 na naszych zegarach. Inna sprawa, że Rosjanie zdążyli już raz przesunąć relację z 10.00 swojego czasu, a więc coś się może u nich jeszcze zmienić.