Słabe nowe pokolenie? Kiedyś to było…
„Tylko wstał, już do komputera!”, „Pioter, na dwór byś wyszedł, a nie tylko komputer i komputer!” – może i są to teksty „Janusza Nosacza”, ale wcale nie są takie głupie. Współczesny przeciętny dzieciak stroni od aktywności fizycznej. I jest efekt. Dane o stale spadającej sprawności wśród dzieci przerażają. Nie to, co kiedyś… Kiedyś to było? Tak. Kiedyś to było! Aktywność fizyczna była codzienna.
Słabe pokolenie i badania AWF
Ogólnopolskie badania zrealizowane przez Akademię Wychowania Fizycznego pokazują spadek sprawności fizycznej u dzieci. Porównując lata 1979 i 1999 widzimy niewielką różnicę – dawniej dzieci były sprawniejsze średnio o 1,8 proc. Jeżeli porównamy wyniki z 2009 roku, różnica wynosi już 4,5 proc., a ostatnie badania z 2018 roku pokazują dalszy regres. Dziecko z 1979 roku 3 razy dłużej potrafiło utrzymywać zwis na drążku, średni skok w dal to różnica 10 cm.
Nie warto stosować tak wymyślnych kategorii? To spójrzmy na inne dane. W zajęciach wychowania fizycznego nie bierze już udziału około 20 proc. uczniów. Dodajmy do tego coraz większy odsetek dzieci z nadwagą i otyłością oraz bardzo dużą niechęć do jakiejkolwiek dodatkowej aktywności fizycznej. Nie idziemy w dobrym kierunku. Wyniki mogą być lepsze lub słabsze, ale co w tym wszystkim smuci najbardziej? Podejście do aktywności fizycznej. Niech zajmą się tym nauczyciele lub rodzice. Nie będę naprawiał świata, ale opiszę, jak to było kiedyś.
Kiedyś to było… Pamiętne lata 90’ – w-f to za mało
Halówki z 4 paskami lub zwykłe czarno-białe trampki, piłki z bazaru (w tym niebieska „Valencia”), gra w „Murzyna” i w „Kwadrata” – tak wyglądało moje dzieciństwo przypadające na lata 90’. Wtedy jeszcze mało kto na wsi miał komputer, przeważnie graliśmy na Pegasusie i innych wersjach NESa, ale nie siedzieliśmy przed telewizorem całymi dniami. Strzelanki zastępowała ci „pukawka” zrobiona z kawałka rurki i naciągniętego na nią balona. Gdy zbyt długo siedzieliśmy w domu, rodzice wyganiali nas na dwór lub kazali pomagać w gospodarce. W mojej miejscowości mieliśmy naprawdę fajne boisko, na którym dzień w dzień coś się działo. Przeważnie graliśmy w piłkę nożną, czasami rzucaliśmy do kosza. Nie było dnia bez zabawy na podwórku lub na boisku. Kilka godzin w-f w tygodniu i granie w piłkę z księdzem na lekcjach religii (trzeba było mniej przeklinać)? Hahaha! To nie wystarczało.
„Kultura boiska”?
Boisko wyrabiało w nas charakter, a najwięcej działo się tak naprawdę po zajęciach. Pierwsze przyjaźnie, pierwsze konflikty i bójki. Nie można było płakać, skarżyć się rodzicom i pożyczać piłki „starszym”. Gdy przychodzili grać, wybijali nam ją gdzieś daleko, daleko i zajmowali swoje miejsce. Na szczęście były 2 boiska. Mimo to, byłeś kimś, jeżeli pozwalali ci grać z nimi. Nawet jeżeli wzięli cię tylko dlatego, że brakowało ludzi do wyrównania składów. Bałeś się grać z nimi w „Murzyna” – gdy przegrywałeś, broniłeś rzutów karnych (nawet jeżeli siła kopnięcia starszych budziła obawy). Gdy piłka wpadała do bramki (siatki były wymontowane), dostawałeś piłką po tyłku od znacznie starszego i większego chłopaka. To bolało. Ale i tak grałeś! Gdy potrafiłeś wytrzymać i nie uciekałeś do domu, nawet starsi cię podziwiali. Gdy piłka wyleciała daleko, obowiązywała tzw. „zasada Pascala” – kto kopie, ten za******la.
Niektórzy płakali z różnych względów, ale i tak przychodzili na boisko, a rodzice nie robili z tego awantury i nie podawali „małych zwyrodnialców” do sądu. Kogoś nazywano „Rudy”, ktoś był „Gruby”, był „Mały”, był „Siwy” i nikt się nie obrażał. Konflikty załatwiało się jak prawdziwi chłopcy. Nikt się nie skarżył, nie podkładał świni. W ruch szły pięści. Wygrywałeś, przegrywałeś, czasami walka była wyrównana. Nikt nie robił z tego wielkiego problemu. Gdy nie chciałeś iść na boisko, bo np. wolałeś grać na konsoli, chłopaki mieli z ciebie bekę. Ucieczka z boiska, gdy przegrywałeś w „Murzyna” przynosiła hańbę.
Wszystko skupiało się wokół aktywności fizycznej! Gdy nikogo nie było na boisko, kopałeś piłkę na podwórku. Ojciec krzyczał po każdym niecelnym uderzeniu w blaszaną bramę garażu (zamiast w ścianę).
Nie tylko piłka – aktywność przez cały rok!
Na komunię dostawałeś rower, a nie komputer lub quada (czy co tam teraz się daje dzieciom…). Między koło i błotnik wkładałeś kawałek tektury. Gdy jeździłeś, wydawały odgłosy jazdy motorem. Rzucałeś piłką do kosza, grałeś w „2 odbicia”. Na boisku do kosza rosła trawa (kto wpadł na ten pomysł?), ale i tak nie było źle. Cały czas przebywałeś na świeżym powietrzu.
W zimie rzucałeś się śnieżkami, lepiłeś bałwana, budowałeś iglo. Razem z kolegami rzucaliście śnieżkami w dziewczyny i nacieraliście je śniegiem. Bitwa na śnieżki między klasami 7 i 8 obok przystanku była lepszym widowiskiem niż Pokemony. Ale nie obserwowałeś tego przez okno. Biegłeś, by lepić śnieżki dla klasy 7. Zjeżdżałeś na sankach, na dętce, na worku wypełnionym słomą. W czasie szkolnych przerw szybko biegłeś na korytarz, by zająć sobie stół do tenisa stołowego. Nawet jeżeli przerwa była krótka, chciałeś wykorzystać ją w pełni. Nawet jeżeli szło ci gorzej od innych – to nie był powód, by zaniechać aktywności. Robiłeś swoje, nie obrażałeś się, nie płakałeś.
Prawdziwa, a nie wirtualna rzeczywistość i aktywność na co dzień!
Dzieciństwo w latach 90’ było naprawdę fajne. Robiło się wiele ciekawych rzeczy, nieustannie towarzyszyła nam aktywność fizyczna i rywalizacja. Może i dziecinna, mało poważna, ale przynajmniej od początku mieliśmy kontakt z realnym, a nie tylko z wirtualnym światem. Może i idealizuję swoje najmłodsze lata, ale odnoszę wrażenie, że jednak coś jest na rzeczy i wiele od tego czasu się zmieniło.