Rankingowa zabawa w przekrzykiwanie. Czy rankingi są potrzebne?
Dziś numer 4 zawalczy z numerem 5 po to, by jeden z nich został numerem 2 w rankingu UFC! Numer 8 odgraża się, że niedługo dotrze na szczyt i zdetronizuje mistrza, oraz numery 2,3,4,5! Tak często mówi się o rankingach jakby były prawdziwym wyznacznikiem umiejętności. Czy rankingi są potrzebne, a jeżeli są, to jak warto do nich podejść?
Rankingi. Musisz je mieć!
Obecnie każda organizacja, jak też każde większe medium prowadzi swoje własne rankingi. Mam wrażenie, że cele są zróżnicowane. Celem rankingu organizacji jest pewnego rodzaju uzasadnienie takiej, a nie innej polityki. Takich, a nie innych zestawień. Kibic ma od razu pewien pogląd na to, co może się w najbliższym czasie wydarzyć, kto może dostać walkę o pas. Ma też wytłumaczenie oraz pewnego rodzaju narzędzie do „usadzenia” zbyt pewnych siebie zawodników. Ktoś inny zawalczy z mistrzem? Popatrz na rankingi! Przecież zajmuje tam czołowe miejsce! Czasami wygląda to jak sztuka dla sztuki, jednak ludzie mają pewnego rodzaju manię klasyfikowania , a ranking, mimo że i tak ustalany przez organizację, w pewien sposób ma przygotować kibiców i zawodników na kolejne zestawienia.
Dla portali internetowych własne rankingi są tym, czego w pewnym sensie oczekują od nich czytelnicy. Media teoretycznie mają odpowiadać na pytanie, który zawodnik jest lepszy, co sądzić o jego ostatnim zwycięstwie itp. To wskazanie, na kogo warto zwrócić uwagę, jakich zawodników warto znać czy kto jest w gorszej formie. Na pewno w pewnym sensie pomaga to czytelnikowi w zaznajomieniu się z sytuacją, pokazuje też redakcję w bardziej profesjonalnym świetle. Rankingi sherdoga czy też innych portali internetowych mają znaczenie w światowym środowisku MMA. Kibic lubi wiedzieć wszystko lub przynajmniej mieć takie wrażenie. Tylko najodważniejsi lub najbardziej doświadczeni potrafią przyznać, że nie mają pojęcia, kto wygra w walce.
Rankingi „g**noburzy”?
„Jak to? XX jest na drugim miejscu, ale ostatnio przegrał, a YY jest za nim mimo że wygrał z ZZ!!!”, „wasz ranking jest do d…!!!” – po co te emocje? Ludzie nie zawsze zdają sobie sprawę z tego, jak trudno jest ocenić, który zawodnik jest lepszy, szczególnie gdy poziom jest tak wyrównany. Tylko osoby, które nie do końca ogarniają MMA, z całą pewnością mogą stwierdzić, że jeden zawodnik wygra z drugim. Im więcej obejrzanych walk, tym mniej pewników. Ten, kto widział szybki nokaut lub bezwzględną dominację underdoga na faworycie, nie będzie już tak skory do stuprocentowej pewności. Ranking zawsze będzie subiektywny i zależny od osób, które go tworzą. Nie uwzględni dyspozycji dnia, wielu różnych okoliczności, które czasami mogą zadecydować o przebiegu walki.
Klasyfikowanie poszczególnych wojowników jest naprawdę trudne. Dochodzi do tego wielopłaszczyznowość MMA. Świetny parterowiec z 10 miejsca może pokonać przeciwnika z czołowej piątki, u którego kuleje obrona przed obaleniami i parter. Striker z nokautującym ciosem spoza pierwszej dziesiątki może ustrzelić kogoś z czołowej trójki lub zostać zdominowanym w pojedynku na przetarcie. Rankingi trochę przypominają mi sondaże wyborcze. Niby wskazują, kto ma większe szanse, jednak ostatecznie o wyniku wyborów może zadecydować jeden błąd w debacie lub jedna niefortunna wypowiedź na ostatnie dni przed głosowaniem.
Recepta? Pół kilo zrozumienia i kubeł zimnej wody dla ostudzenia emocji!
Mogę zrozumieć irytację części zawodników, gdy pracują na swoją pozycję, jednak ciągle są pomijani w rankingach. Media i kibice zawsze skupiają się na czołówce. Nie ma popularności, nie ma kasy i nie ma możliwości, by walczyć o większe sumy. Wojownik dobrze wie, że rankingi nie walczą i że będzie mógł pokonać czołówkę, jeżeli będzie ciężko pracował. Mimo to, ma świadomość, że pomijanie go w klasyfikacji nie jest dobrym znakiem dla jego kariery. Rankingi są sztuczne, ale dobra pozycja jest potrzebna. Nie potrafię za to zrozumieć, dlaczego tyle emocji jest wśród kibiców. Klasyfikacja ma pomagać, ale nie kreować całkowity obraz sceny MMA. Nie musisz zgadzać się w stu procentach, każdy może mieć inne zdanie. Opanowanie emocji i zwrócenie uwagi, że „rankingi nie walczą”, zrozumienie irytacji zawodników, ale też odpowiednie zdystansowanie się do sytuacji – tego potrzebuje wielu z nas.
Walka o pozycję trwa! Usiądź z boku, myśl samodzielnie, stwórz własne rankingi!
Rankingi są potrzebne z wielu powodów – użyteczność, ustalenie hierarchii w matchmakingu, wskazanie drogi czytelnikom. Niepotrzebne są za to emocje. Wszelkie spory są bezsensowne, bo i tak prędzej czy później wszystko zweryfikuje klatka. Pozornie lepszy zawodnik może szybko przegrać z pretendentem, bo taki jest sport. Poczytaj, przeanalizuj, wyrób sobie opinię. Ranking to propozycja, a nie prawda objawiona!