Nie taki Ngannou straszny? Rozpracowany superbohater
„Urywał głowy”, rozbijał w pierwszej rundzie niesamowitą siłą ciosu, demolował warunkami fizycznymi. Nowy superbohater wagi ciężkiej znalazł swojego pogromcę. W mistrzowskiej walce został idealnie rozpracowany przez bardzo solidnego Stipe Miocicia. Kolejny raz ktoś umiał znaleźć receptę na superherosa.
6 fenomenalnych wygranych w wadze ciężkiej UFC robi wrażenie. Szczególnie dwa ostatnie nokauty na świetnych stójkowiczach Arlovskim i Overeemie w pierwszej rundzie. Cały świat MMA zrobił wielkie „Łooooooo!!!”. Wśród części kibiców zapanował hurraoptymizm –skoro znokautował Arlovskiego i Overeema (pozostawmy gadki o szklanych szczękach – w wadze ciężkiej każdy cios ma swoją wagę), Ngannnou zmiecie całą wagę ciężką. Byli eksperci (również na naszym portalu), którzy od razu zaznaczali, że tak naprawdę nie znamy przekroju umiejętności Francisa Ngannou. Wiadomo było, że ma niesamowitą moc uderzenia i ofensywną stójkę na niezłym poziomie. Nie wiedzieliśmy, jak jest z jego zapasami, parterem, kondycją.
I właśnie w tych obszarach górował Stipe Miocic. Nie musiał mieć fenomenalnej siły ciosu, by bardzo sprawnie rozpracować najgroźniejszego wojownika wagi ciężkiej UFC. Był szybki w krótkich kombinacjach, atakował mądrze, ale nie wdawał się w dłuższe wymiany i dobrze poruszał się w klatce uciekając od ataków Ngannou. Ładnie obalał po ciosach przeciwnika. W parterze idealnie kontrolował pozycję. Przyznam, ze zdziwiła mnie parterowa bierność Ngannou. Zarówno obalenia, jak i walka na ziemi – tutaj zdecydowanie górował Miocic. Gość solidny w każdym calu, żaden fenomen w porównaniu do Ngannou. No chyba że właśnie fenomen solidności, przekrojowości i myślenia. Zniwelować siłę przeciwnika (w czwartej rundzie nie zadał ani jednego ciosu!), wykorzystać jego słabości, obalić po przyjęciu mocnej bomby – pokonać najgroźniejszego gościa w kategorii! Jak się okazało, fizyczna przewaga Ngannou miała też swoją gorszą stronę – spompowany wojownik nigdy nie wykorzysta pełni swoich możliwości. Miał większe mięśnie, nie wyrobił kondycyjnie.
Warto zauważyć, że na tej samej gali przegrał Volkan Oezdemir. To podobna historia. Świetny stójkowiec uległ Danielowi Cormierowi… m.in. w swojej płaszczyźnie walki. Co prawda został skończony na ziemi, jednak czyste trafienia Cormiera były wstępem do obalenia i znalezienia perfekcyjnej pozycji do obijania Oezdemira w parterze. Volkan w niespełna 45 sekund znokautował Jimiego Manuwę. Uległ zapaśnikowi nie mogąc sobie poradzić z nim w stójce. Jak widać, w MMA na takim poziomie nie możesz być stuprocentowo pewny przewagi nawet w swojej ulubionej płaszczyźnie.
Wracając do Ngannou, co dalej? Życzę mu jak najlepiej, bo jest normalnym gościem. Z godnością przyjął porażkę, przyznał się do błędów. Nie owijał w bawełnę – zlekceważył Miocicia zbyt mocno eksploatując swoje siły na początku starcia. Zawiodła kondycja, a przeciwnik idealnie przygotował się do pojedynku. „Nauczyłem się więcej, niż w ostatnich czterech latach”? Oby tak było. Przyznanie się do ignorancji w określonych płaszczyznach to pierwszy krok w stronę faktycznego rozwoju. Ngannou nie jest aż tak starym zawodnikiem. Ma przed sobą jeszcze ładnych kilka lat kariery. Będzie czas, by znów zaatakować szczyt.
Również część kibiców dostała kolejną lekcję. Nie ma wojowników idealnych. Nie można popadać w hurrapotymizm bazując tylko na jednej płaszczyźnie walki. Miocic obronił mistrzostwo swoją solidnością i świetnym przygotowaniem. I to jest droga mistrza. Nie taki Ngannou straszny… jak go rozpracujesz.