UFC jest w dupie
W zeszłym roku współwłaściciel KSW, Maciej Kawulski powiedział w jednym z wywiadów, że „UFC jest w dupie”. Tamten komentarz odnosił się do organizacji gali w gdańskiej Ergo Arenie.
Ostatecznie sprowadzono amerykańską gwiazdę, czyli „Kowboja” Cerrone, do tego zaangażowano wielu polskich zawodników i impreza okazała się sukcesem. Oczywiście złośliwi mogą powiedzieć, że wśród polskich gwiazd byli m.in. byli mistrzowie KSW, czyli Jan Błachowicz i Karolina Kowalkiewicz, ale w sumie zawodnicy ci wyrobili sobie już również markę za granicą, więc ogólnie za gdańską galę należy UFC pochwalić.
Czy w związku z tym stwierdzenie włodarza KSW, że UFC jest w dupie jest błędne? Niekoniecznie…
Dziennikarz Dave Meltzer opublikował niedawno raport dotyczący wyników jakie osiągnęło UFC w 2017 roku.
Rok 2016 był dla UFC rekordowy, teraz mamy same spadki. Spada oglądalność gal typu Fight Night dostępnych na UFC Fight Pass (-13% względem 2016 roku). Spada również oglądalność gal puszczanych na FOX (-18%).
Najbardziej drastyczne są jednak spadki dotyczące sprzedaży subskrypcji PPV.
13 gal PPV w 2016 roku osiągnęło łączna sprzedaż na poziomie 8,21 mln co średnio daje 632 tys. na galę.
12 gal PPV w 2017 roku osiągnęło natomiast łączną sprzedaż na poziomie 3,71 mln. Średni wynik to w tym przypadku to 309 tys. na galę. Oznacza to zatem spadek liczby wykupionych subskrypcji aż o 55%, a w przeliczeniu na galę – o 51%.
W roku 2016 aż 5 gal przekroczyło magiczną granicę miliona subskrypcji. Była to m.in. jubileuszowa gala UFC 200 firmowana początkowo nazwiskiem Jona Jonesa, a po jego wpadce dopingowej (nie ostatniej jak się później okazało) gala marketingowo została „pociągnięta” w znacznej mierze przez byłego mistrza UFC i supergwiazdę WWE Brocka Lesnara.
Kolejną z nich było UFC 207, czyli gala zapowiadana jako wielki powrót wieloletniej dominatorki Rondy Rousey. Ostatecznie walka wieczoru UFC 207 to chyba jeden z większych missmatchy w historii pojedynków mistrzowskich UFC, ale swoje dla organizacji zarobił. Trzy największe wyniki (UFC 205, UFC 196 i UFC 202) to z kolei zasługa Conora McGregora.
Dwóch pierwszych „lokomotyw” PPV już w UFC nie ma.
Brock po gali wpadł na dopingu. Oczywiście sformułowanie „wpadł” jest tu trochę nadużyciem, gdyż wydaje się, iż UFC od początku liczyło się z takim stanem rzeczy. Specjalnie dla Lesnara nagięto politykę antydopingową UFC skracając okres przez jaki zawodnik podlega badaniom przed powrotem do oktagonu.
Tak więc to, że u Brocka wykryje się zabronione substancje były raczej więcej niż pewne. Chodziło jednak o to, aby ogłoszenie tego nastąpiło już po „zmonetyzowaniu” gali. W sumie wydaje się, że wiedzieli o tym tak naprawdę wszyscy. Fanom to jednak nie przeszkadzało i cieszyli się z powrotu legendy UFC.
Zapewne wiedział również o tym przeciwnik Lesnara, Mark Hunt, choć przez wiele miesięcy udawał wielce pokrzywdzonego i groził UFC sądem, co w sumie jest dość zabawne, bo o kontrakcie jaki ma Nowozelandczyk może pomarzyć wielu mistrzów UFC (ok. 700-800 tys. dolarów za walkę). Tak czy siak Lesnara w UFC już nie ma. Wrócił do WWE, gdzie (według ostatnich doniesień) trafiła również Ronda Rousey.
Jak na tym tle wypadają gale UFC 2017 roku? Szczerze mówiąc, blado. Żadna z gal nie osiągnęła miliona subskrypcji. Najlepsze wyniki to 875 tys. (UFC 217) i 850 tys. (UFC 214). Kolejne gale natomiast nie osiągnęły nawet 400 tys. wykupień.
Co gorsza, przyszłość gwiazd, które odpowiadają za najlepsze wyniki w 2017 roku również jest niejasna.
Jones zaliczył drugą wpadkę dopingową, natomiast Georges St. Pierre po zdobyciu tytułu w kategorii średniej zwakował pas, po czym ogłosił, że ciężko choruje i nie wiadomo czy wróci jeszcze w ogóle do MMA.
Pora w związku z tym doprecyzować hipotezę z początku tekstu. Nie powinniśmy pytać CZY UFC jest w dupie, tylko w CZYJEJ? Jeżeli wypiszemy sobie wymienione wyżej „lokomotywy” PPV i zacznie wykreślać nazwiska to zostanie nam tylko jedno – Conor McGregor.
Czy rok 2017 był dla UFC rzeczywiście tak fatalny ja wskazują powyższe liczby? Nie do końca. W powyższych wyliczeniach uwzględniono jedynie gale MMA, a pamiętajmy, że UFC było również co-promotorem gali bokserskiej Mayweather vs. McGregor.
Z jednej strony oczywiście jako co-promotor zgarnęli jedynie część zysków, jednak z drugiej należy pamiętać, że cena pojedynczej subskrypcji była znacznie wyższa niż w przypadku standardowej gali UFC. Jak wylicza Meltzer po dodaniu wyniku tej gali osiągamy wynik ponad 7 mln subskrypcji. I tak gorzej niż w 2016 roku, ale to nadal jeden z najlepszych wyników w historii organizacji.
Czy kogokolwiek więc dziwi, że włodarze UFC są tak pobłażliwi wobec Irlandczyka i pozwalają mu przetrzymywać pas bez obrony przez ponad rok? W tej chwili nie mają innych opcji, więc muszą się podlizywać Irlandczykowi, czyli mówiąc kolokwialnie (nawiązując do tytułu) „wejść mu w dupę”.
Czy zatem zapowiedzi odebrania pasa McGregorowi to przysłowiowe „strachy na lachy” i Irlandczykowi nie zabiorą pasa?
Mimo wszystko bym tego nie wykluczał. Musi się to jednak stać za zgodą Irlandczyka. McGregor jest sportowcem, ale przede wszystkim jest biznesmenem. I to naprawdę niezłym. Więc jeśli uzna, że po stracie pasa może zarobić więcej, może się zdecydować na taki krok. Nawet jeśli się zgodzi to oczywiście oficjalna wersja będzie inna.
Czeka nas kilka miesięcy „wojny” z UFC, odgrywanie „skrzywdzonego” mistrza i może w końcu… „wielki powrót króla”. Jeśli taki scenariusz zapewni większą promocję niż zwykła unifikacja to dlaczego nie? Czy ktoś naprawdę uważa, że pojedynek McGregora choćby z Khabibem Nurmagomedovem sprzeda się lepiej gdy będzie to walka mistrza z mistrzem tymczasowym?
Koniec końców to nie wartości sportowe sprzedają gale, lecz emocje. Dlatego też najwięcej PPV w historii organizacji UFC nie sprzedała gala UFC 205, na której McGregor dokonał historycznego zdobycia drugiego pasa mistrzowskiego, lecz UFC 202.
A jest tak dlatego, że tamta gala miała większy ładunek emocjonalny.
Mieliśmy powrót upokorzonego w pewien sposób Irlandczyka, co na pewno się ludziom podobało, bo w sumie emocje typu „jakby upadł i sobie głupi ryj rozwalił” (cytując „klasyka” polskiego Internetu) sprzedają się najlepiej. Do tego doszły latające puszki, butelki i …rekord gotowy.
Zresztą na emocjach swój komercyjny sukces buduje choćby WWE, które należy traktować jako swego rodzaju serial parasportowy. To czysta rozrywka i podobnie jak w konwencjonalnym serialu widz przywiązuje się do poszczególnych postaci i im kibicuje.
Dlaczego w sumie Conor McGregor jest obecnie największą gwiazdą UFC? Czy ma największe umiejętności w całym UFC? Raczej nie. Porównując go choćby z Demetriousem Johnsonem brakuje mu umiejętności zapaśniczych, grapplingowych czy wyśmienitej kondycji W sumie ciężko powiedzieć, czy jest nawet najlepszym zawodnikiem w swojej kategorii wagowej, ale to, miejmy nadzieję, powinno się okazać już w tym roku.
Johnsona można porównać do wykwintnego spektaklu teatralnego dla koneserów, McGregor to z kolei kinowy blockbuster z masą zabawnych tekstów i efektów specjalnych.
Co jest bardziej kasowym dziełem?
Jestem ciekawy jaki wynik PPV osiągnie zbliżająca się gala UFC 220. Niektórzy powiedzą, że może być słaby, bo oprócz walk mistrzowskich pozostałe pojedynki są niezbyt medialne.
Tylko czy tak naprawdę całokształt karty ma aż tak wielkie znaczenie? Tutaj wrócę jeszcze raz do porównania gal UFC 202 i UFC 205. Karta nowojorskiej gali była nieporównywalnie mocniejsza, a to jednak UFC 202 osiągnęło ok. 300 tys. wykupień więcej ze względu na głośniejszą walkę wieczoru. Najbliższa gala w Bostonie powinna w pewien sposób odpowiedzieć na pytanie czy UFC jest w stanie nadal budować gwiazdy głównie w oparciu o aspekty sportowe.
Na pewno takim materiałem na „supergwiazdę” jest Francis Ngannou. Tak więc, jeśli wynik tej gali będzie mniejszy niż pół miliona wykupionych subskrypcji to oznacza chyba, że UFC w osobie McGregora stworzyło pewien typ potwora i jest w tytułowej dupie głębiej niż nam się zdaje…