Jak polski fan postrzega czołowe organizacje w USA – relacja z PFL 2: Chicago
Professional Fighters League w drugiej gali swojego inauguracyjnego sezonu turniejowego udała się 21 czerwca do Chicago. Samą organizację mam przyjemność śledzić już od ich pierwszej gali jako WSOF (World Series of Fighting), gdzie w walce wierczoru Andrei Arlovski znokautował Devina Cole’a. To właśnie tam narodziły się takie gwiazdy jak Justin Gaethje czy Marlon Moraes. Jak wypadła więc Chicagowska gala?
Rozpoczęcie gali i uwagi techniczne
Gala odbyła się w Chicago Theatre – ślicznym teatrze w centrum Downtown. Było to niezwykle osobliwe doświadczenie, bo sprawiło, że niemal każdy uczestnik wydarzenia śledził dekagonową akcję z niemal tej samej perspektywy. Niestety, nie było to dużo osób – na trzy tysiące miejsc zajęto może połowę. Widownia w Chicago nie dopisała, ale nie jest to dla mnie nowością, bo samo UFC tylko raz – przy okazji ostatniej gali 225 – było w stanie wyprzedać jakikolwiek Chicagowski obiekt. Klimat “Wietrznego miasta” nie służy sportom walki się tam odbywającym, a zwłaszcza nie służy bardzo słabo zorganizowana komisja stanu Illinois.
Do teatru, jako członek mediów, miałem wejść bocznym wejściem, do którego pokierowała mnie ochrona budynku przy głównych drzwiach. Zostałem przeskanowany wykrywaczem metalu (nawet szczegółowo) i wpuszczony do strefy weryfikacyjnej dla mediów. Musiałem podać dokument tożsamości przedstawicielce PFL, by dostać plakietkę oraz kilkudziesięciostronicowe kompendium wiedzy o chicagowskim evencie, wraz z regulaminem turnieju. Zostałem posadzony w drugim rzędzie sektora dla mediów, z którego bardzo dobrze obserwowało się niemal wszystkie stójkowe elementy gali. Gorzej było z zapasami i parterem – dla podziwiania tych musiałem przerzucać oko z klatki na umieszczony po mojej lewej telewizor. Nie wydawało mi się komfortowe takie skakanie wzrokiem między klatką a ekranem.
Samych walk nie będę relacjonował, bo te polecam zobaczyć na oficjalnym Facebooku organizacji. Warto, bo możemy być świadkami chyba najbardziej merytorycznego komentarza, jaki kiedykolwiek gościł na gali MMA – kartę wstępną komentowali Randy Couture (pięciokrotny mistrz UFC), Bas Rutten (były mistrz UFC w wadze ciężkiej i król Pancrase tejże kategorii), Yves Edwards (wieloletni zawodnik UFC, kilkukrotny zdobywca bonusów tamże) i Sean O’Connell – były już zawodnik UFC, który dodatkowo otwierał kartę główną jako zawodnik w starciu z Ronnym Markesem!
Praca z mediami – coś odmiennego niż w Polsce
Trochę dziwnie się czułem, będąc w zasadzie… jedyną osobą regularnie oglądając galę. Reporterzy branżowych portali z USA przyszli na PFL jak gdyby od niechcenia, tylko po to, by na żywo napisać wynik. Jeden z nich nadrabiał zaległości mundialowe, inny przeglądał Spotify, od czasu do czasu spoglądając na klatkę. Czułem się na początku trochę rozczarowany takim podejściem prasy, ale zdałem sobie sprawę że dla nich PFL to jak dla przeciętnego Polaka PLMMA pod względem prestiżu imprezy. Tylko dla najbardziej ortodoksyjnych fanów, PLMMA w Polsce byłoby imprezą, przy której włożyli by całe swoje zaangażowanie. Zaraz po mnie najbardziej zainteresowaną wydarzeniem, z względów zawodowych, była Caroline Pearce – prezenterka PFL i NBCSN, która w przerwach od pokazywania się w TV miała miejsce zaraz obok mnie. Kobieta z pojęciem o MMA i o historii, która zaskoczyła mnie swoim przygotowaniem do prowadzenia imprezy związanej z mieszanymi sztukami walki. Z racji pełnionych obowiązków dla NBCSN, prosiła mnie kilka razy, abym zrelacjonował jej trwające w klatce walki. Obok Caroline często rozmawiali członkowie komisji stanu Illinois. To właśnie tam byłem świadkiem, jak komisja na kontrowersyjne przerwanie w walce Escudero-High mówi “Pasuje nam taki rezultat”. Nie powiem, czułem się prawie jak w jakimś polskim bajzlu.
Miałem też swoje 5 sekund, kiedy bohater wspomnianej wyżej walki – Jason High – zaczął rzucać krzesłami. W czasie gdy niemal cały sektor mediów łapał się za głowę i obawiał o własne zdrowie, ja – jako człowiek z kraju, gdzie Artur Szpilka na luzie wbija do klatki KSW by zbić Stracha – zacząłem po prostu się śmiać. Media na około patrzyły na mnie jak na wariata, ale nie mogłem się po prostu powstrzymać. Czułem się jak w domu, brakowało tylko Mirka Oknińskiego rzucającego słomką ptysiową. Chociaż tutaj namiastkę dostałem w postaci ring girls, które rzucały fantami ze sklepu PFL.
Podsumowanie – naprawdę dobre wrażenie
W przerwie między kartami podbiłem, by zrobić sobie zdjęcia ze sławami MMA obecnymi w teatrze. Randy Couture, Bas Rutten, Yves Edwards, Sean O’Connell, Vinny Magalhaes i Ray Sefo bez żadnych problemów zgodzili się na fotografię. Nie wolno mi było, jako członkowi imprezy z rozszerzonym dostępem, brać autografów ale pamiątkowe zdjęcie ma dla mnie większą wartość niż podpis. Sam Bas to osoba bardzo żartobliwa – co chwila słyszałem jak zarzucał do swoich kolegów ze stolika komentatorskiego suchary wszelkiej treści. Bardzo wielkim zaskoczeniem okazał się natomiast Vinny Magalhaes, który na jakieś 40 minut, sam z siebie, dosiadł się do sektora medialnego, wdając się z nami w dyskusje, gdzieniegdzie tłumacząc zawiłości techniczne. Miłe zaskoczenie.
Całość gali oceniam bardzo dobrze – zarówno pod względem organizacji oraz dostarczonych emocji. Szkoda tylko niepełnego Chicago Theatre oraz pechowych pojedynków, które mimo tego stały na dobrym, technicznym poziomie. Format turniejowy faktycznie w niektórych zawodnikach uruchomił trochę więcej agresji, której celem było zdobycie dodatkowych punktów. Mam nadzieję że format się rozwinie.
Relację napisał: Jan Niwiński.