CM Punk, czyli czemu amerykański celebryta nie jest popularny w Polsce
Część go uwielbia, większa część nienawidzi, a dla największej rzeszy Polskich kibiców jest znany jako zawodnik MMA z rekordem 0-1 który niczym nie różni się od “Popka”. Bardzo mało osób spogląda szerzej na tematykę Wrestlingu, z góry wrzucając ją do worka na zagadnienia gorszej kategorii. Ale czy powinno tak być naprawdę? Bo czym jest Wrestling, kim są Wrestlerzy i dlaczego CM Punk się w ogóle znalazł w UFC?
Część 1 – czym jest wrestling?
Gdy czytamy wypowiedzi na forach branżowych i portalach społecznościowych, Wrestling jawi nam się jako zło najwyższe, wyrasta nam do obrazu żartu, parodii sportu albo nawet i ustawiony sport. Jednak to czego wielu ludzi nie rozumie to fakt, że Wrestling nigdy nie był sportem. Sam prezes obecnie największej organizacji Wrestlingu WWE, Vince McMahon, tak definiował Wrestling przed kongresem:
“Wrestling to działalność, w której uczestnicy zmagają się współpracując ze sobą, przede wszystkim w celu zapewnienia rozrywki widzom, a nie zmierzenia się w uczciwych zawodach atletycznych.”
Nie można więc mówić o rywalizacji sportowej. Bliżej temu do spektaklu w teatrze, na który przychodzi szerokie grono młodych amerykanów (głównie, bo tam Wrestling jest najbardziej popularny). Chcą oni zobaczyć swojego ulubionego aktora, który odgrywa kluczową dla wydarzenia rolę (Face’a lub Heela. Kto chce głębiej się wkręcić w temat niech poszuka definicji obu panów).Tym co odróżnia jednak Wrestlerów od typowych artystów złotego i srebrnego ekranu, jest ich przygotowanie atletyczne i techniczne do odgrywanej przez siebie roli. Poza umiejętnością gry godnej Brada Pitta czy Scarlett Johansson, Wrestlerzy muszą być przede wszystkim przygotowani atletycznie. To nie są pierwsi lepsi ludzie z łapanki. To zawodnicy, spędzający wiele godzin ciężkiej pracy na salach gimnastycznych i siłowniach w celu jak najlepszego zaprezentowania się przed publicznością. Wszystkie rzuty i dźwignie umieją robić naprawdę – muszą się tego nauczyć, by nie zrobić krzywdy sobie oraz drugiemu wrestlerowi. To osoby w świetnej kondycji fizycznej, którzy właśnie ze względu na atletyczną pracę włożoną na treningach wrestlerskich czasami nadają się do MMA. Pewnie niektórzy teraz zgrzytają zębami, że jak to, że nieprawda i UFC już zweryfikowało.
No właśnie – zweryfikowało.
Część 2 – The Next Big Thing
Podczas gali UFC 77 największa amerykańska organizacja MMA oficjalnie ogłosiła podpisanie kontraktu z jednym z najpopularniejszych Wrestlerów w USA, Brockiem Lesnarem. Nie obyło się bez kontrowersji, wszak Lesnar wygrał do tej pory tylko jedną walkę w MMA – na gali K1 Dynamite!! USA odprawił Kim Min-Soo, srebrnego medalistę olimpijskiego w Judo z rekordem 2-5 – a mocno ortodoksyjni fani fani kwestionowali sportowy poziom Lesnara ze względu na przeszłość w WWE. Zapomniano również o jego przeszłości w zapasach amatorskich, gdzie zdobył tytuł All-American. Oraz nie uwzględniono w ogóle, jaki odmienny poziom atletyzmu wniesie do klatki UFC Brock Lesnar.
Doświadczenie amatorskie w zapasach oraz niesamowite przygotowanie motoryczne sprawiły, że Lesnar dosłownie rzucał swoimi rywalami na lewo i prawo, niczym w kolejnym spektaklu World Wrestling Entertainment. Nawet w przegranym debiucie przeciwko Frankowi Mirowi nie można było powiedzieć, że Brock jest jakimś “ogórkiem”. Przegrał z powodów braków w Jiu-Jitsu, wcześniej mocno obijając i obalając Mira. Po tej porażce Lesnar odbił się, kompletnie dominując uznanego weterana MMA, Heatha Herringa. Dla Brocka była to trzecia walka w karierze, dla Teksańskiego szalonego konia czterdziesta trzecia (!). Były mistrz WWE wygrał jednogłośną decyzją 30-26. Potem, w kontrowersyjnych okolicznościach, dostał walkę o pas wagi ciężkiej z żywą legendą MMA, Randym Couturem. Stało się tak, gdyż wcześniej do 8 sezonu The Ultimate Fightera oddelegowano dwóch najpoważniejszych pretendentów do tytułu – Franka Mira i Antonio Rodrigo Nogueirę.
Dana White nazywał ten duet zestawień “miniturniejem wagi ciężkiej”, gdyż walka Mira z Nogueirą miało status walki o pas tymczasowy. Lesnar wygrał te swoiste zawody nokautując najpierw Couture’a na UFC 91 a potem, na jubileuszowym UFC 100 odprawił Franka Mira. Stało się jasne, że Brock nie jest pierwszym lepszym facetem z łapanki – to potężny atleta z sercem do walki, co potwierdził w drugiej obronie mistrzostwa, gdzie fenomenalnie wrócił do przegranego pojedynku z Shanem Carwinem. Po pierwszej porażce z Mirem niewielu wierzyło w taki sukces gwiazdy WWE. Stał się jednym z fundamentów sukcesu finansowego UFC, a wiele osób, choć tego nie przyzna otwarcie, lata które Lesnar spędził na zarabianiu dla nowego pracodawcy pieniędzy traktują jako “Złotą erę” w historii organizacji.
Część 3: Phillip Jack Brooks
6 Grudnia 2014 roku na gali UFC 181 UFC oficjalnie ogłasza podpisanie kontraktu na wiele walk z jednym z najbardziej popularnych Wrestlerów na świecie – CM Punkiem, znanym też jako Phill Brooks. Urodzony w Chicago Wrestler zyskał uznanie fanów WWE poprzez wyjście poza schematy Face’a i Heel’a – dwóch podstawowych wrestlerskich ról. Działał indywidualnie, nie trzymał się z góry określonego przez scenarzystów WWE planu. Miał idealne czucie, czego oczekuje od niego publika, nie szczędził publicznej krytyki Vince’owi MacMahonowi. Za to pokochali go fani. Tą miłość chciał też wykorzystać Dana White, tak jak kiedyś wykorzystał niechęć fanów do Brocka Lesnara.
Punk do swojego debiutu przygotowywał się osiemnaście miesięcy u Duke’a Roufusa – jednego z najlepszych trenerów kickboxingu w USA, mentora takich zawodników jak Anthony Pettis czy Matt Mitrione. Na start dostał jednak kryptonit każdego uderzacza – reprezentanta brazylijskiego jiu-jitsu w osobie Mickeya Galla. Urodzony w New Jersey Gall od razu obalił Brooksa w ich pojedynku na gali UFC 203, a następnie poddał duszeniem zza pleców. Po szybkiej przegranej w pierwszej rundzie, Brooks spędził ponad rok na doskonaleniu swoich umiejętności. Wielu nie zostawiało na nim suchej nitki, a zwłaszcza ortodoksyjni fani, dla których występ Wrestlera na gali UFC był po prostu ujmą. W Polsce CM Punka porównywano do naszych “lokalnych” freaków pokroju “Popka” czy “Stracha” – osoby, która dostała angaż za nazwisko przyciągających niedzielnych fanów. Bo faktycznie, UFC 203 osiągnęło naprawdę dobrą sprzedaż 450 tys subskrypcji PPV, co – nie oszukujmy się – było głównie zasługą Punka.
Krzywdzące jest jednak stawianie Brooksa do naszych lokalnych celebrytów, mierzących się w okrągłej klatce KSW. Punk spędził lata jako atleta w WWE. Ma bazę fizyczną do ciężkich treningów i skomplikowanych akrobacji. To nie tylko góra mięśni, z którą niedzielni fani zrobią sobie zdjęcie. Porównywanie go do nieposiadających w ogóle motoryki Popka czy Stracha jest jak porównywanie dobrego monarchy do despotycznego dyktatora, gdyż obaj mają władzę absolutną.
Phill Brooks powróci do klatki największej organizacji na świecie 9 czerwca w swoim rodzinnym Chicago, gdzie podejmie Mike’a Jacksona – amerykańskiego zawodnika Muay Thai. Punk został już skreślony przez ortodoksyjnych fanów, uznany za zło konieczne, jak kiedyś Brock Lesnar. Nie twierdzę, że Brooks osiągnie podobny do swojego poprzednika sukces. Ale ma wszystko by dać kilka niezłych walk w Ultimate Fighting Championship. Można mówić, że dostał szansę ze względu na swoją popularność, jak kiedyś Lesnar, ale nie możemy zapominać, że to nie pierwszy lepszy chłopaczek wyciągnięty z siłowni albo planu filmowego. To atletycznie przygotowany typ trenujący pod znakomitymi trenerami. Jeśli Punk będzie zarabiał pieniądze, UFC tylko na tym skorzysta. A wraz z tym, skorzystamy i my, jakkolwiek byśmy temu niezaprzeczali.