[KOMENTARZ] Czy Justin Gaethje to największy bohater UFC?
Trzy walki, cztery bonusy, jedno zwycięstwo, dwie porażki, zero decyzji – tak wygląda obecnie rekord Justina Gaethje (18-2) w UFC. Przez trzynaście miesięcy w największej organizacji na świecie przyjął 420 ciosów – więcej niż wielu zawodników po kilku latach walk. To efekt stylu pochodzącego z Arizony Highlighta – Justin jest brawlerem w czystym tego słowa znaczeniu. Na każdy cios chce oddać dwoma, unika parterowych szachów a garda istnieje u niego do pierwszego sierpa – czy to dostanego czy wyprowadzonego. Od mistrza trzeciej organizacji w USA, którego kojarzyła garstka stał się postacią, dla której fani MMA na całej scenie zarwą nockę – bo wiedzą, że nie będzie „lipy”. Pytanie jednak – na jak długo?
DESTRUKCJA
Styl Gaethje jest efektowny ale bardzo niszczący zarazem. Facet świadomie naraża się na szybką encefalopatię bokserską – ciężkie uszkodzenie mózgu, dotyczące osób uprawiających sporty kontaktowe. Kilka z objawów, by uświadomić, o czym mówię: spowolnienie myślenia, mowy, trudności z wykonywaniem prostych, codziennych czynności, zaburzenia koordynacji ruchowej, zaburzenia snu oraz świadomości, amnezja (z powodu dysfunkcji płata czołowego), a także napady padaczkowe z towarzyszącymi silnymi bólami głowy. Wielu kibiców, pomimo długiej obecności MMA w naszej świadomości, ciągle nie zdaje sobie sprawy, jakie to potrafi być destrukcyjne dla mózgu. Ba, wielu zawodników nie liczy się z takimi konsekwencjami, licząc, że im to nie grozi.
LEGENDA
Od kilku lat możemy obserwować „ubiznesowienie” w MMA, gdzie oprócz przebiegu pojedynku, ważne są liczby PPV, miejsce na karcie, rodzaj przeciwnika czy odpowiednio duża wypłata. Skończyły się czasy pionierów, którzy walczyli z każdym, często robiąc to za maksimum trzy tysiące dolarów, idąc przy okazji w wojny na wyniszczenie. Obecnie bardzo dużo w tym kalkulacji, w której wyklucza się jakiekolwiek ryzyko, w celu osiągnięcia ze swojej kariery jak największego profitu. I tu pojawia się Justin. On wie, że to co robi jest destrukcyjne, że powinien przestać, zwolnić. Ale ma też to „coś” – młodą krew, duszę wojownika, serce gladiatora inne określenia godne zwiastuna KSW. Wchodzi by dać nam rozrywkę, bardzo poświęcając swoje zdrowie.
Niektórzy mogliby, z powodu tego poświęcenia, nazywać go bohaterem, i coś w tym jest na pierwszy rzut oka. Oczywiście, nikt z nas nie będzie mu zazdrościł, gdy za kilka lat zobaczymy go ledwo co się wysławiającego przed kamerą, może bez wszystkich zębów. Ale raczej każdy fan MMA będzie go szanował za drogę, jaką obrał. Trzeba pewnego miksu odwagi, głupoty, szaleństwa i pewności siebie, by iść śladami Justina Gaethje. Takich zawodników jak on wspomina się długo, zwłaszcza, jeśli z tym szaleństwem idą umiejętności, które „Highlight” posiada.
WOJNA
Możliwe, że nie będzie mistrzem (choć przypadek Michaela Bispinga pokazuje, że nigdy nie należy tracić wiary). Ale przed nim jeszcze kilka dobrych pojedynków. Kolejny już dzisiaj, z Jamsem Vickiem (18-1). Nie ważne za kogo trzymamy kciuki, na kogo postawiliśmy kupony u buka albo komu z nas nadepnął na odcisk jakąś wypowiedzią jeden z bohaterów – usiądziemy przed ekranami i będziemy czekali na wojnę, bo udział Highlighta jest jej gwarantem.